Twórca filmu „U311 Czerkasy” szczerze o życiu w Warszawie, Ukrainie i kluczach do spełnienia.


Jerzy Chodorek: Gdzie jest dzisiaj Twój dom?

Tymur Jaszczenko: W Warszawie, na Powiślu. Tam gdzie mam rodzinę – żonę i dzieci. Chociaż w Ukrainie pracuję. Trochę na odwrót, niż zazwyczaj (śmiech).

Twoją pierwsze doświadczenie z Polską?

Zaczynałem w Szkole Filmowej w Łodzi. Tam spotkałem się z dużą akceptacją, mogłem być tym, kim jestem. Pochodzę z ukraińskiej prowincji, z Czerkasów, gdzie nie mogłem się realizować.

Szukałem swojego miejsca w Kijowie, Baltimore, Sztokholmie, ale dopiero tutaj poczułem się „swój”.

Co to znaczy?

Podzieliłem się tym, co leżało mi na sercu i zostałem wysłuchany jako człowiek i artysta. Na filmówce ludzie mają wspólną wrażliwość i spojrzenie na świat. Pomimo, że pochodzą z różnych stron świata – z Meksyku, z Indii, z Japonii, z Francji, z Korei Południowej i Skandynawii. Mieliśmy wspólne flow, a akademik przypominał rodzinny dom. Jak brakowało mi pieniędzy to schodziłem w klapkach do słynnego baru Hajspid i pani Agata, która tam pracowała, dawała mi obiad lub piwo na krechę. Fajne wspomnienia.

A dlaczego wybrałeś łódzką filmówkę?

Uważam, że sprowadził mnie tutaj los, za co jestem mu wdzięczny. Usłyszałem o tej szkole w Sztokholmie od człowieka, którego opinia była dla mnie ważna. Wysłałem dokumenty do łódzkiej filmówki i szkoły filmowej w Londynie. Z racji tego, że miałem problem z uzyskaniem brytyjskiej wizy, przyjechałem na wstępne egzaminy do Łodzi. Pamiętam swój pierwszy spacer w tym mieście, wtedy się w nim zakochałem.

A przygoda z filmem zaczęła się dla mnie w wieku czternastu lat. Poruszył mnie bardzo film „Braveheart” (śmiech). Wtedy postanowiłem się tym zająć.  Pochodzę z rodziny prawniczej, dlatego to nie był oczywisty wybór. Ojciec zasugerował, żebym skończył na początku studia, a potem działał artystycznie. Dlatego z wykształcenia jestem też prawnikiem. Zdobyłem dyplom w Czerkasach.

Po filmówce rozpoczynasz rozdział warszawski. Jak wspominasz początki?

Przede wszystkim zacząłem zdobywać doświadczenie jako świeży ojciec i mąż. Wtedy urodził się mój syn, nie miałem tu żadnej rodziny, znaliśmy tylko przyjaciół z filmówki.

Reżysersko wspierał mnie Filip Bajon. Był moim prawdziwym mentorem w szkole i jest nadal po jej ukończeniu. Pamiętam jak mocno mnie motywował w warszawskiej księgarni, aby napisać „U311 Czerkasy”. Ta rada była właściwie początkiem pracy nad scenariuszem. Oprócz tego po wprowadzeniu się do stolicy musiałem też nauczyć się mentalności warszawskiej. Uważam, że jest mocno indywidualistyczna.

Nie przeszkadza Ci takie podejście do życia?

Stawiałem temu opór, ale się w końcu dostosowałem. To jest stolica. W każdym większym mieście tak wygląda codzienność. Osobiście jestem bardzo ambitny i samorealizacja jest dla mnie ważna. Tutaj nie chodzi o pusty „sukces”. To raczej świadomość swojego potencjału i wykorzystanie swoich talentów do rozwoju. Uważam, że każdy z nas ma ukryte zdolności, tylko nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Większość lubi bezpieczne i komfortowe życie – jeść, pić, spać, zarabiać pieniądze, a weekend odlecieć. I tak w kółko. I tak jak dla zwierząt najważniejsze jest przekazanie potomstwa, tak ludzie powinni oprócz tego dążyć do wewnętrznego rozwoju i poszerzania horyzontów.

Warszawa daje takie możliwości?

Tak, czuję się w tym mieście bezpiecznie i mam swoją przestrzeń, jak w sanatorium.

To ciekawe. Rozwiniesz?

Pracuję głównie w Kijowie i całym sercem kocham to miasto – jest naprawdę wyjątkowe, ale jak dla mnie zbyt intensywne. Tam mieszka prawie trzy miliony ludzi, a nieoficjalnie może nawet sześć milionów. Przez co jest mało przestrzeni i zgiełk. A w Warszawie jest dużo miejsca, zielonych parków i nie ma tłumów. Dlatego jest dla mnie jak sanatorium. Poza tym wszędzie jest blisko!

Naprawdę odpoczywasz w Warszawie?

Tak! Chodzę na spacery po parkach, piszę, zajmuję się dziećmi w domu. Jesteśmy bardzo zgraną rodzinką i dużo spędzamy razem czasu. Lubimy przyjmować gości, odwiedzają nas przyjaciele. A potem lecę do Kijowa, „chwytam szablę” i koordynuję produkcję filmową. To mnie kosztuje dużo energii, dlatego potrzebuję odpoczynku.

A nic cię nie wkurza w tym mieście?

Nie bardzo, bardzo kocham Warszawę przyjmuję ją taką jaką jest. Może jedynie zadymy po meczach Legii. To jest mała apokalipsa na Powiślu.

Taka tradycja dziwna.

Nie nazwałbym tego tradycją. Dziwna energia. Poza tym jest świetnie.

Pomimo, że tu mieszkasz, to rozumiem, że w Kijowie wciąż często bywasz.

Obecnie trwa preprodukcja kolejnego filmu w Ukrainie. W praktyce oznacza to, że w tamtym roku byłem pół roku w Kijowie, a pół roku w Warszawie. Dzielę moje życie zawodowe na dwa kraje. Cale szczęście mam wspaniałą żonę, która mi pomaga ogarniać rzeczywistość.

Żyję w Warszawie od urodzenia i obserwuję zmiany, które tutaj zachodzą. Wśród nich jest obecność osób, najczęściej młodych, pochodzących z Ukrainy. Dzisiaj stanowią stałą część miasta, język ukraiński często słyszy się na ulicach, na Bulwarach Wiślanych, w kawiarniach. Są największą mniejszością narodową w mieście. Jak sądzisz – dlaczego decydują się tutaj zamieszkać?

Polska jest drzwiami do europejskiej kultury. Poza tym jest mi bardzo bliska mentalnie, zauważyłem to jeszcze będąc w szkole. Tak naprawdę osobiście nigdy tu się nie czułem obco. A Ukraina jest w strefie pomiędzy cywilizacjami. Za jej granicami leży Azja i rosyjskie imperium, które chce zagarnąć jak najwięcej terytorium.

Kto w takim razie stara się budować dzisiaj życie w Polsce?

Nie jestem socjologiem. Mogę mówić jedynie z własnych obserwacji. Ale myślę, że robotnicy przyjeżdżają zarobić na dobrych warunkach, a część osób przyjeżdża lub migruje z proeuropejskim sposobem myślenia. Sam w Polsce mentalnie się zmieniłem. Pomimo, że tu mieszkam, to uważam się za europejskiego Ukraińca. W naszym kraju jest też ogromna masa ludzi z rosyjsko-radziecką mentalnością. I na tym polega kulturowy konflikt – stąd bierze się mentalna i informacyjna wojna. Ukraina dąży do europejskiej cywilizacji i walczy o swoją niepodległość. I tak było sto lat temu, pięćset lat temu i nawet tysiąc lat temu.

Dlatego w Warszawie i innych miastach można spotkać Ukraińców którzy chcą żyć godnie wyznając europejskie wartości, a nie walczyć o nie każdego dnia. Cieszę się jednak, że w Ukrainie też zachodzą zmiany na lepsze. Mamy demokrację, są wybory. Poza tym nasz kraj ma tradycje demokratyczne, na przykład Konstytucję Pylypa Orlyka z 1710 roku. Jestem dumny z mojego kraju, rozwija się i walczy o swoje. Polska to jednak kraj jednoznacznie europejski, wiadomo – ze swoimi problemami, ale całkiem innej wagi niż u nas.

 

Mieszkasz w Warszawie, masz polską mentalność, a sercem jesteś w Ukrainie.

Tak, bo czuję się europejskim Ukraińcem. Nie oddzielam się od swojej ojczyzny. Kino pozwala mi o tym mówić. Film „U311 Czerkasy” jest terapią, która jednoczy ludzi, którzy szukają swojej tożsamości po stronie „europejskiej” i byli na Majdanie w 2014 roku. To dialog z widzem, ale przede wszystkim podtrzymywanie na duchu ukraińskiej społeczności w drodze do niepodległości.

Tak widzę moją pracę i w tym objawia się wielka moc filmu, który dociera do serca widza.

A z jakim odbiorem spotykają się Twoje filmy?

Różnie. Spotykam się dużo z wdzięcznością, ale też i krytyką. Te wydarzenia są wciąż świeże i każdy ma z różny pogląd na sprawę. Myślę, że potrzebny jest czas, aby ludzie byli gotowi szczerze rozmawiać o swoim bólu. Jestem dumny, że udało nam się zrobić wielowymiarowy film, w którym za każdym razem można odnajdować coś nowego.

Spotykam się często z ukrytą zazdrością. Uważam, że jest to jedno z najniebezpieczniejszych i negatywnych uczuć dla ludzkości. Ostatecznie jednak mam wrażenie, że „U311 Czerkasy” dał bardzo dużo wdzięcznej energii. To jest ważny film dla Ukrainy i pokazuje skomplikowaną sytuację kraju.

A jak jest z Tobą? Czy nie czujesz się wewnętrznie rozdarty pomiędzy dwoma krajami?

Jestem w pewnym procesie, to jest ewolucja. Zarówno jak zmienia się kultura, tak i ewoluuje mentalność. Potrzebny jest czas i trening. Tak jak na siłowni potrzeba wysiłku, by trenować biceps – tak ja trenuję swoją psychikę i poczucie spójności.

Wiesz… W Ukrainie nazywają mnie Polakiem, a w Polsce jestem Ukraińcem. Wszędzie jestem obcokrajowcem.

I jak Ci z tym?

Przyjmuję to po prostu. Nie widzę tej sytuacji jako czegoś negatywnego. Czasami bywa trudno, ale to akceptuję. Dzisiaj czuję, że jestem we właściwym miejscu. Mam bliskich, mogę realizować się artystycznie, a reszta się układa.

Ale też zajęło Ci to parę lat. Trochę zakrętów musiałeś mieć, aby być w miejscu, gdzie teraz jesteś.

To prawda, ale nigdy nie schodziłem z obranej przeze mnie drogi wewnętrznej. Film jest moim kluczem do wszystkich drzwi i gwiazdą, za którą nieustannie idę.

Myślisz, że są klucze, które otwierają właściwe drzwi do realizacji swojego potencjału?

Jestem przekonany, że trzeba przede wszystkim zadawać pytania. Pytać kim jestem, gdzie idę i czy to jest właściwa droga. A świat, kosmos, Bóg będą dawały podpowiedzi. Uważam, że od odpowiedzi są nawet ważniejsze pytania, bo przede wszystkim liczy się podróż. Najważniejsze jest doświadczanie życia, przygoda. To jest moja osobista filozofia życia.

Okazuje się, że gdy odnajdziemy w sobie odpowiedzi na fundamentalne pytania, to inne sprawy, takie jak pieniądze i „sukces”, stają się naturalnym efektem ubocznym. Po prostu, gdy wykonujemy czynność, która nas uskrzydla i daje energię, to reszta przychodzi naturalnie.

Nie wszyscy mają na to ochotę i czas, żeby skupiać się na samopoznaniu i takich pytaniach.

Dlatego wiele osób zatraca się w uzależnieniach albo pieniądzach. Szukają wartości nie w sobie, ale na zewnątrz. Dążenie do kasy za wszelką cenę to ślepa uliczka. Tak samo jak popularność lub sława sama w sobie – zjawisko celebrytów. Szczerze współczuję takim ludziom. Po premierze swojego filmu w Kijowie skierowano na mnie reflektory show-biznesu i źle się tam poczułem. Cenie bardzo szczerość, a w tamtym świecie jest zbyt dużo interesu, korzyści i hipokryzji. Wolę być w cieniu i gotować swój „alchemiczny wywar”, żeby wzbudzać wartościowe emocje i rozmawiać z widzem o czymś ważnym dla mnie.

Spotykamy się w ramach serii #WarszawskiCykl. Czego życzysz Warszawie?

Tak jak mówiłem, to jest dla mnie piękne miasto-sanatorium. Takie Łazienki Królewskie to naprawdę rajskie miejsce. Życzę więcej ciepła, przyjaźni, szczerości, głębokich ludzkich wartości, a mniej interesowności, samotności, agresji i kompleksów.

Jest takie powiedzenie w Ukrainie: „Trzeba się duchowo rozwijać, inaczej piździec” (śmiech).


Tymur Jaszczenko – Reżyser filmowy, urodzony w 1985 roku w Czerkasach w Ukrainie, absolwent reżyserii Łódzkiej Szkoły Filmowej, mąż i ojciec dwójki dzieci, żyje i pracuje w Warszawie oraz Kijowie. Zadebiutował filmem fabularnym o marynarce wojennej, inspirowanym wydarzeniami na Krymie wiosna 2014 roku, – „U311 Czerkasy” (Ukraina-Polska, 2019).

Fot. Mateusz Rybka / Instagram @nie_jestem_fotografem