Nowy Jork w latach 80. był pokręconym miejscem. Było mnóstwo gangów, morderstw, przemocy. Na Manhattanie mogłeś mieć duże problemy, jeśli nie miałeś pleców.
Kiedy rozpocząłeś swoją muzyczną podróż?
Pochodzę z twórczej rodziny, dlatego myślę, że w momencie narodzin. Zawsze towarzyszyła nam muzyka. Ojciec miał kolekcję kaset i płyt winylowych z lat 50., 60., 70., moja mama grała na gitarze i śpiewała. Dorastałem w artystycznym środowisku.
A muzyka elektroniczna?
DJingiem zajmuję się od 1985 roku. Zaczynałem od imprez w liceum. Razem z przyjaciółmi doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu płacić 100 dolarów DJ-owi, jeżeli możemy to robić sami. Jako nastolatek miałem solidną kolekcję płyt, a przyjaciel gramofon. Postanowiliśmy złożyć to wszystko w całość. Rozstawialiśmy stoły i zapraszaliśmy przyjaciół. Poza tym kochaliśmy muzykę!
Jaki klimat był wtedy, w latach 80., na Brooklynie, w Nowym Jorku?
Byłem jeszcze za młody, żeby chodzić do nocnych klubów. Nowy Jork w latach 80. był pokręconym miejscem. Było mnóstwo gangów, morderstw, przemocy. Na Manhattanie mogłeś mieć duże problemy, jeśli nie miałeś pleców. To był też bardzo twórczy czas. Zaczął się boom na hip-hop, deskorolki. Nowy Jork muzycznie był niepowtarzalną mieszkanką rapu, reggae i rocka.
Nowy Jork to wielokulturowe miasto.
Tak − wiele inspiracji pojawiało się z Karaibów i Jamajki. Ale muzyka elektroniczna nie była popularna. Można było ją usłyszeć jedynie w paru studenckich rozgłośniach radiowych. Dopiero pod koniec lat 80. pojawił się house, który leciał tylko na undergroundowych imprezach w Brooklynie. Pojawiały się gatunki takie jak Detroit Techno, Chicago Sound. Dużo muzyki docierało też do nas z Anglii.
W pewnym momencie stwierdziłeś, że zawodowo zajmiesz się muzyką klubową.
Jako 14-latek stwierdziłem, że fajnie byłoby to robić. Chociaż nie wiedziałem, że będę podróżował po całym świecie i zrobię karierę. Wtedy po prostu czułem, że granie na szkolnych imprezach jest cool. Od samego początku odnajdywałem w tym jednak głębszy sens. Znasz klimat szkolnych imprez – dramaty nastolatków, pierwsze związki, złamane serca. Zawsze było tak, że w pewnym momencie imprezowicze przychodzili do mnie i opowiadali o swoich problemach, emocjach, przemyśleniach. Czułem się jakbym był imprezowym pastorem!
Czyli połączyłeś muzykę elektroniczną z wyznawanym światopoglądem. Ważna jest dla Ciebie kwestia wiary?
Nigdy nie czułem nad sobą presji, żeby wyznawać określoną religię. Moja matka była chrześcijanką, ale dawała mi wolny wybór. Chciała, abym podejmował świadome decyzje.
Gdy jako dziecko dostałem ilustrowaną Biblię, stwierdziłem, że chcę naśladować Jezusa. Moja matka powiedziała, abym nie podejmował takiej decyzji z jej powodu.
Ale wtedy zadecydowałem, aby iść taką właśnie drogą.
Undergroundowa scena muzyki elektronicznej i ewangeliczne nauczanie. To zestawienie raczej nieoczywiste. Jak rozwijała się twoja kariera?
W wieku 17 lat wyjechałem do Japonii. To była wymiana szkolna – byłem wtedy uczniem liceum. W Tokio mój mózg totalnie eksplodował! Japońskie dzieciaki słuchały takiego samego rapu i jeździły na takich samych deskorolkach jakie były w Nowym Jorku. Zajmowałem się też organizacją imprez. Kompletny odlot – chłopak z biednej dzielnicy Brooklynu trafia do Tokio i jest tam DJ-em.
Znalazłem swoją pasję. Chciałem podróżować – poznawać ludzi. Nie interesował mnie mainstream. Najbardziej interesowało mnie podziemie – antysystemowcy i ludzie marginesu, którzy nie pasują reszty do społeczeństwa. Bóg, ludzie, muzyka, deskorolka, uliczna kultura – tym żyłem.
Muzyka stała się dla Ciebie paszportem do wszystkich krajów na świecie.
Odkryłem, że to może być sposób na życie. Poznałem osoby, które zachęcały mnie, żebym wszedł w muzykę zawodowo. Był wśród nich ojciec mojego przyjaciela – wpływowy biznesmen – który podczas wspólnego obiadu powiedział, że warto na to spojrzeć z perspektywy biznesowej. Uświadomił mi, że kluby są na całym świecie, można w ten sposób zarabiać i podróżować. Moja rodzina przyjęła to jednak z dystansem. DJ kojarzył się raczej z facetem grającym na weselu lub urodzinach.
Zanim zawodowo zająłeś się DJingiem przechodziłeś jednak różne etapy.
Chciałem się przeprowadzić do Japonii na stałe. Studiowałem język japoński, poznawałem tamtejszą kulturę, skończyłem studia. Okazało się jednak, że w Japonii nie ma dla mnie pracy. To było dla mnie ciężkie, nie miałem innego planu. Pod koniec studiów wydawało mi się, że ktoś zamknął przede mną drzwi.
W tym samym czasie na moim uniwersytecie pojawił się pewien człowiek z Anglii. Miał wykład o kulturze młodzieżowej w Wielkiej Brytanii. Opowiadał o tym, że Kościół dostosowuje się do współczesnego języka i potrzeb. To byli chrześcijanie, którzy wychodzili poza stereotypy – używali sztuki i twórczości do mówienia o Bogu. Pamiętam, że podczas tych zajęć włączył wywiad z kobietą, która opowiadała o uzależnieniu od narkotyków i seksu. Podczas tego nagrania piła piwo. Opowiadała, że poszła na detoks, bo spotkała odpowiednich ludzi. Przyszli do baru i po prostu zaczęli rozmawiać z nią o problemach. Teraz – ta kobieta – wspiera samotne matki i pomaga wychodzić ludziom z nałogów. Film ten jednak wywołał spore kontrowersje na sali. Studenci pytali prowadzącego, czy w Anglii to normalne, że chrześcijanie piją piwo w spelunach. Czułem wtedy straszne zażenowanie. Po zajęciach podszedłem do prowadzącego, bo było mi głupio z ich powodu.
Nosiłem wtedy dready i kolczyki – wyglądałem jak niezły świr. Poszliśmy na lunch. Opowiedziałem mu wtedy o Japonii i swoich problemach. Śmiał się i stwierdził, że Bóg wyraźnie kieruje mnie w inną stronę – miałem przyjechać do Anglii. Dostałem zaproszenie tam na trzy miesiące. Ta podróż odmieniła moją wcześniejszą perspektywę dotyczącą kościoła, służby, muzyki. Zobaczyłem coś bardzo naturalnego – chrześcijan, którzy się nawzajem wspierają.
Na czym polegała zmiana, którą przeżyłeś po podróży do Anglii?
W Stanach Zjednoczonych po prostu chodziłem do kościoła. A w Anglii byłem Kościołem. W Nowym Jorku pastor rozmawiał ze mną tylko w niedzielę i nie pamiętał mojego imienia. W Wielkiej Brytanii chodziliśmy na spotkania towarzyskie, do baru, pubu, na imprezy. W Ameryce byłoby to odbierane jako grzech. Poczułem, że tego właśnie chcę. To było w 1995 roku. Wtedy też zaproszono mnie do Niemiec na trasę koncertową.
Pierwszą trasę koncertową.
Tak, międzynarodową trasę z muzyką techno.
A potem zostałeś w Anglii.
Miały być tylko trzy miesiące, a skończyło się na trzech latach. Pracowałem tam z młodzieżą. Zajmowałem się też wtedy w Londynie deejayingiem. Pojawiały się pierwsze zaproszenia międzynarodowe – w tym właśnie Berlin, który był świętym miejscem muzyki elektronicznej.
To było jak spełnienie marzeń.
Jedna z europejskich telewizji muzycznych filmowała tę imprezę. Było na niej 35 tysięcy osób. Wychwycili mnie z tłumu, bo wyglądałem jak freak. Powiedziałem, że nie jestem klubowiczem tylko DJ-em z Nowego Jorku. Zajarali się moim akcentem i tym, że przyjechałem tutaj z innego kraju. Zrobili ze mną wywiad. Ta impreza była blisko dużego kościoła. Pamiętam, że sarkastycznie nawiązywali do tego – wskazując, że obok świątyni jest tyle świrów i pokręconych DJ – ów. Odpowiedziałem im, że to perfekcyjne połączenie – kościół jest jedynie budynkiem – ale Bóg mieszka we wspólnocie. To On stworzył te wszystkie niesamowite dźwięki, odjechane i twórcze rzeczy. Dziennikarz to podchwycił i zapytał, czy dobrze, że takie rzeczy dzieją się przy Kościele. Absolutnie tak – powiedziałem – Bóg jest w rave’ie (tłum. God is in the rave). MTV wykorzystało potem tę rozmowę w newsach. Przez cały tydzień hasło God is in the rave było w telewizji.
Pasja stała się dla Ciebie stylem życia.
Niektórzy jarają się tym, co robię i mówią, że jestem współczesnym misjonarzem. To jest błędne. Kiedyś misjonarze jeździli na przykład do Afryki i uczyli się nowego języka. A to mój język ojczysty – nie muszę się niczego uczyć. Lubię szaloną modę i taką muzykę. Nie jestem misjonarzem, bo to mój naturalny stan. Wydaje mi się to aroganckie – przychodzić do kogoś i mówić, jak ma żyć.
Wróciłeś do Stanów Zjednoczonych?
W 1998 roku wziąłem ślub w Wielkiej Brytanii. Później wróciłem do Nowego Jorku z grupą przyjaciół. Stwierdziliśmy, że założymy w Stanach Zjednoczonych nową wspólnotę. Miałem tam wielu przyjaciół, którzy wierzyli w Boga, ale żyli inaczej, niż reszta społeczeństwa. Byli artystami, kreatywnymi ludźmi wychodzącymi poza tradycyjną strukturę kościelną. Zaproponowałem im spotkanie i zbudowanie nowej społeczności.
Wspólnotę świrów.
A zarazem najbardziej naturalne dla nas miejsce na świecie. W Biblii wyraźnie jest opisane jak żyli pierwszy chrześcijanie − odwiedzali się nawzajem w swoich domach, chodzili na imprezy, pomagali chorym. Na tym polega życie. Niedziela to tylko mały fragment. Zostałem liderem tej grupy – równocześnie byłem też DJ-em i pracowałem dla organizacji charytatywnej, która pomagała w nauczaniu angielskiego dorosłych imigrantów.
I byłeś równocześnie obecny na scenie klubowej w Nowym Jorku.
Latałem też do Anglii, Niemiec i Hiszpanii. Zacząłem produkować muzykę i wydałem pierwszy album. We wspólnocie byliśmy dla siebie rodziną. Jeżeli ktoś miał przyjaciela, który miał problemy – mógł go do nas zaprosić. W pewnym momencie przychodziło 30 osób. Artyści mogli poczuć, że należą do czegoś większego. Nawet jeżeli ktoś nie wierzył w Boga, to wiedział, że może znaleźć u nas zrozumienie. Nowy Jork to bardzo duże miasto – nie ma na nic czasu, nawet na krótką wymianę zdań.
W pewnym momencie jednak musieliśmy to zakończyć. Wiele osób wyprowadziło się do Los Angeles. Myślę, że było to pewnego rodzaju laboratorium – mogliśmy doświadczyć wspólnoty, Kościoła, kreatywności, duchowej mocy i potem wziąć to wszystko w dalszą drogę. Powstały wtedy niesamowite przyjaźnie i relacje. Te wszystkie doświadczenia w nas pozostały i wciąż trwają – możemy na siebie liczyć pomimo dzielącej nas odległości. W 2010 roku wróciłem do Wielkiej Brytanii i nadal tam mieszkam – na południowym wybrzeżu w Bournemouth.
A teraz – jak postrzegasz swoje aktualne życie?
Jestem pełnoetatowym tatą trójki dzieci. Prowadzę Akademię Sztuk Kreatywnych, czyli szkołę dla nastolatków w wieku 14-19 lat. Pracujemy z tymi, którzy zostali wyrzuceni z normalnych placówek. Oprócz tego pomagam w zapewnianiu bezpieczeństwa podczas nocnych imprez i wciąż jestem DJ-em.
Kenny – wydaje mi się, że Twoją biografię można przypieczętować słowem „nadzieja”. Mam na myśli to, że pomimo trudnych sytuacji potrafiłeś się odnaleźć i nieprzerwanie dążyć do celu.
Słowo „nadzieja” kojarzy się dzisiaj ze sloganem, tandetą. Ale bez nadziei ludzie umierają – fizycznie, emocjonalnie, duchowo. Być może brzmi to abstrakcyjnie, ale w tej kwestii nie mam żadnych złudzeń. Jestem z Nowego Jorku i bardzo twardo stąpam po ziemi.
Rozmawialiśmy wcześniej o mojej rodzinie. Moja matka była marzycielką, a mój ojciec pragmatykiem. Dorastałem w takiej atmosferze – ciężkiej pracy i duchowej nadziei. Mam w sobie przekonanie, że jeżeli do czegoś dążę, to muszę w to włożyć wysiłek. Nadzieja dotyczy przyszłości. Ale żeby tam dojść muszę podjąć decyzję w danej chwili i wybrać właściwy kierunek.
Ile razy byłeś w Polsce?
Wydaję mi się, że piąty raz jestem tutaj.
Z czym kojarzy Ci się Slot Art Festival?
Przede wszystkim jestem zdumiony poziomem kreatywności, który tutaj odnajduję. Polska posiada wyjątkową kulturę i niesamowitą, twórczą inteligencję. Organizatorzy tego festiwalu są potężnymi myślicielami – łączą tematy dotyczące filozofii, polityki, historii. Robią to w całkowicie naturalny sposób. To miejsce spotkania wyjątkowych osób – szukających Boga i sztuki.
Niesamowite jest to, że możemy tutaj spotkać na przykład trzech najbardziej wpływowych polskich reżyserów filmowych, pojawiają się ważne osoby z mediów – to ekipa marzeń! Zarazem wszyscy są bardzo skromni, normalni.
Motywem przewodnim festiwalu jest #sztukażycia. Życie może być sztuką?
Tak, zdecydowanie. Można żyć artystycznie. Pozostać sobą i niekoniecznie być rozumianym przez wszystkich ludzi. Każdy jest inny, posiada swój unikalny odcisk palca. Sztuka życia polega na wspieraniu wzajemnej różnorodności.
Kenny Mitchell – Pochodzący z Brooklinu, mieszkający w Anglii DJ i producent. Gra imprezy już od 1986 roku, doskonale odnajduje się w stylistyce House, Techno i Electro. Kenny we wczesnych latach kariery był członkiem NYC Underground Rave Crew, by po jakimś czasie wybić się z Nowego Jorku i grać na największych festiwalach i światowych klubach. Zobaczyć go było można także w MTV podczas 2 World DJ Tours. Wydał wiele ciekawych produkcji, pod różnymi aliasami, dla takich wytwórni jak Poker Flat Recordings, Loungin Recordings, City West Records czy Vicious Music.
Wywiad był pierwotnie opublikowany w Slot Magu
Fot. Prywatne archiwum Kenny’ego Mitchella
English version
God lives in techno
Jerzy Chodorek: When did you start your musical journey?
Kenny Mitchell: I come from a creative family, so I think at birth. We have always been accompanied by music. My father had a collection of tapes and vinyl records from the 1950s, 1960s, 70s, my mother played guitar and sang. I grew up in an artistic environment.
And electronic music?
I have been Deejaying since 1985. I began with high school events. My friends and I came to the conclusion that it makes no sense to pay $100 to a DJ if we can do it ourselves. As a teenager I had a solid record collection and my friend had a turntable. We decided to piece it together. We set up tables and invited friends. Besides, we loved music!
What was the atmosphere in Brooklyn, New York in the 1980s?
I was too young to go to nightclubs. New York in the 1980s was a twisted place. There were lots of gangs, murders, violence. In Manhattan you might have had big problems if you didn’t have a back. It was also a very creative time. The hip-hop, skateboarding boom started. New York musically was a unique inhabitant of rap, reggae and rock.
New York is a multicultural city.
Yes – a lot of inspiration came from the Caribbean and Jamaica. But electronic music was not popular. It could only be heard on a few student radio stations. It wasn’t until the late 1980s that house appeared, which was only played at underground parties in Brooklyn. Genres such as Detroit Techno, Chicago Sound appeared. A lot of music also reached us from England.
At one point you said that you would be professionally involved in club music.
At the age of 14, I found that it would be nice to do it. Although I didn’t know that I would travel around the world and make a career out of it. Back then I just felt that playing at school parties was cool. From the very beginning, however, I found a deeper meaning in it. You know the atmosphere of school events – teenage dramas, first relationships, broken hearts. It has always been the case that at some point partygoers would come to me and talk about their problems, emotions and thoughts. I felt like I was a party pastor!
So you have combined electronic music with a proclaimed worldview. Is the question of faith important to you?
I have never felt pressure to profess a religion. My mother was a Christian, but she make my choices for me. She wanted me to make informed decisions.
When I got the illustrated Bible as a child, I found that I wanted to follow Jesus. My mother told me not to make any decisions because of it.
But then I decided to follow that path.
Underground electronic music scene and evangelical teaching. How did your career develop?
At the age of 17 I went to Japan. It was a school exchange – I was a high school student at the time. In Tokyo my brain exploded completely! Japanese kids were listening to the same rap and skating on the same skateboards as in New York. I also organized events. Complete departure – a boy from the poor district of Brooklyn goes to Tokyo and DJs there.
I found my passion. I wanted to travel – to meet people. I was not interested in the mainstream. I was most interested in the underworld – anti-systems and marginalized people who don’t fit the rest of society. God, people, music, skateboarding, street culture – that’s how I lived.
For you, music has become a passport to all countries in the world.
I discovered that it could be a way of life. I met people who encouraged me to enter music professionally. Among them was my friend’s father – an influential businessman – who said over lunch together that it was worth looking at from a business perspective. He made me aware that there are clubs all over the world, you can earn money and travel like that. But my family was reluctant to accept it. To them, a DJ was a guy playing at a wedding or birthday party.
Before you took up deejaying professionally, you went through different stages.
I wanted to move to Japan permanently. I studied Japanese, got to know the local culture, finished my studies. It turned out, however, that there was no work for me in Japan. It was hard for me, I had no other plan. At the end of my studies it seemed to me that someone had closed the door in front of me.
At the same time a man from England came to my university. He gave a lecture on youth culture in the UK. He told me that the Church is adapting to modern language and needs. They are Christians who go beyond stereotypes – they use art and creativity to talk about God. I remember that during these classes he included an interview with a woman who talked about drug addiction and sex. During the recording she was drinking beer. She said that she had gone into detox because she met the right people. They came to the bar and just started talking to her about the problems. Now, this woman supports single mothers and helps people to get out of their addictions. However, the film caused a lot of controversy in the hall. Students asked the host if it was normal in England for Christians to drink beer in pubs. I felt terribly embarrassed then. After the classes I approached the leader, because they’d made me feel stupid.
I had dreadlocks and earrings then – I looked crazy. We went for lunch. I told him about Japan and my problems. He laughed and said that God was clearly steering me in a different direction – I was to come to England. I was invited there for three months. This journey changed my earlier perspectives on church, ministry, music. I saw something very natural – Christians who support each other.
What was the change you experienced after your trip to England?
In the United States, I was just going to church, but in England I was actively participating in church. In New York, the pastor only talked to me on Sunday and never remembered my name. In Britain we went to social gatherings, to bars, pubs, parties. In America it would have been considered a sin. I felt that’s what I wanted. It was in 1995. It was then that I was invited to Germany for a concert tour.
The first tour.
Yes, an international techno tour.
And then you stayed in England.
It was only supposed to be three months, and it ended up being three years. I worked with young people there. At that time, I was also involved in deejaying in London. The first international invitations appeared – including Berlin, which was hallowed ground for electronic music.
It was like a dream come true.
One of the European music television channels filmed the event. There were 35 thousand people there. They took me out of the crowd because I looked like a freak. I said I wasn’t a club member but a DJ from New York. They loved my accent and the fact that I had come from another country. They interviewed me. This event was like a large church. I remember that they sarcastically hinted at that – indicating that beside the temple there are so many lunatics and freaky DJs. I answered that this is a perfect combination – the church is only a building – but God lives in a community. It was He who created all these incredible sounds, the crazy and creative things. The journalist picked up on that and asked if it was a good thing that such things were happening at the Church. “Absolutely,” I said, „God is in the rave”. MTV then used this conversation in the news. God is in the rave was on TV all week long.
Passion has become a lifestyle for you.
Some people joke about what I do and say that I am a modern missionary. That is wrong. Missionaries used to go to Africa, for example, and learn a new language. And this is my mother tongue – I don’t have to learn anything. I like crazy fashion and music. I’m not a missionary because it’s my natural condition. It seems arrogant to me to come up to someone and tell them how to live.
Have you returned to the United States?
In 1998 I got married in the UK. Then I returned to New York with a group of friends. We found that we would establish a new community in the United States. I had many friends there who believed in God but lived differently from the rest of society. They were artists, creative people who went beyond the traditional church structure. I proposed to them to meet and to build a new community.
Community of freaks.
And at the same time the most natural place for us in the world. In the Bible it is clearly described how the first Christians lived – they visited each other in their homes, went to parties, helped the sick. This is what life is all about. Sunday is just a small part. I became the leader of this group – at the same time I was also a DJ and worked for a charity that helped teach English to adult immigrants.
And you were also present on the New York club scene.
I also flew to England, Germany and Spain. I started producing music and released my first album. In the community we were a family for each other. If someone had a friend who had problems – they could invite them to us. At one point 30 people came. The artists could feel that they belonged to something bigger. Even if someone didn’t believe in God, they knew that they could find understanding with us. New York is a very big city – there is no time for anything, not even for a quick chat.
At one point, though, we had to finish it. A lot of people moved to Los Angeles. I think it was a kind of laboratory – we could experience community, the Church, creativity, spiritual power and then take it all further. It was then that incredible friendships and relationships blossomed. All these experiences have taken root – we can count on each other no matter the distance. I returned to the UK in 2010 and still live there – on the southern coast of Bournemouth.
And now, how do you see your current life?
I am a full-time dad of three. I run the Academy of Creative Arts, a school for teenagers aged 14-19. We work with those who have been expelled from normal schools. In addition, I help with safety for night-time events and I am still a DJ.
Kenny – it seems to me that your biography can be summed up with the word „hope”. I mean that despite difficult situations you were able to find yourself and constantly pursue your goal.
Nowadays, „hope” sounds like a trashy slogan. But without hope people die – physically, emotionally, spiritually. Maybe it sounds abstract, but I have no illusions about it. I’m from New York and I’ve got both feet planted firmly on the ground.
We’ve talked about my family before. My mother was a dreamer and my father was a pragmatist. I grew up in an atmosphere of hard work and spiritual hope. I’m convinced that if I want something, I’ve got to work for it. Hope is about the future. But to get there, I’ve got to make a decision at the moment and choose the right direction.
How many times have you been to Poland?
I think this is my fifth time here.
What do you associate Slot Art Festival with?
First of all, I am amazed at the level of creativity that I find here. Poland has a unique culture and incredible creative intelligence. The organizers of this festival are powerful thinkers – they combine topics related to philosophy, politics and history. They do it in a totally natural way. It is a meeting place for exceptional people – looking for God and art.
It is amazing that here we can meet, say, the three most influential Polish film directors, there are important people from the media – this is a dream team! At the same time everyone is very modest and normal.
The theme of this year’s festival is #lifeart. Can life be art?
Definitely! You can live artistically. To be yourself and not necessarily be understood by everyone. Everyone is different, they have their own unique fingerprint. The art of living is about embracing diversity.