„Spotkajmy się w Parku Dreszera na Mokotowie – to moje miejsce mocy” – napisała mi przed spotkaniem Gosia Szumowska, Warszawianka Roku 2022, działaczka społeczna, dyrektorka Niewidzialnej Wystawy. Widzimy się przed południem, w Warszawie trwa apogeum upałów – temperatura sięga 35 stopni Celsjusza. Czekając na Mateusza, idziemy do ulubionej włoskiej lodziarni Gosi, po zamówieniu mrożonej kawy, ruszamy w kierunku miejsca, o którym Hemp Gru nawijało: „Ustawka przy kamieniu, ty wiesz co jest grane” – czyli Pomnika upamiętniającego powstańców Mokotowa.

Po chwili znajdujemy ławkę w cieniu drzewa. 


Jerzy Chodorek: Gosiu, często w wywiadach podkreślasz, że jesteś „ziomeczką z Grochowa”. To ma dla ciebie aż takie duże znaczenie?

Małgorzata Szumowska: Tak, to dla mnie ważne.

Dlaczego?

To są moje korzenie, punkt odniesienia. Dzięki temu, że wiem, skąd jestem, nie grozi mi zamknięcie w oderwanej od życia bańce.
Grochów jest w moim sercu – mam z nim sporo dobrych wspomnień, ale też i złych.

To jakie masz złe wspomnienia?

(chwila ciszy) Wiesz, doświadczałam tam przemocy rówieśniczej – ze względu na to, jak wyglądałam i ile ważyłam. Mimo że byłam pogodnym dzieckiem, utrzymującym dobre relacje w różnych środowiskach. Klasa była podzielona na popularne dzieciaki i te bardziej wycofane. Zawsze potrafiłam jednak dryfować gdzieś pośrodku.

W klasie nie miałam problemów, była w porządku, ale – patrząc szerzej – doświadczałam przemocy, także fizycznej.

Oczywiście nie dawałam sobie w kaszę dmuchać, ale czasem takie sytuacje się zdarzały.

jak sobie z tym radziłaś?

Chociaż mój dom był dysfunkcyjny, jestem wdzięczna, że moi rodzice ukształtowali we mnie silne poczucie wartości. Ogólnie rzecz biorąc, odbiegałam od standardów dziewczynek – ładnych, szczupłych, tych, które mają większe szanse na wzbudzenie sympatii i podziwu, uważanych za „fajne”.

Niestety, możemy zaklinać rzeczywistość, ale wygląd może pomóc, a może też być potwornym balastem. Dotyczy to zarówno dzieciństwa, jak i dorosłości. Nie dawałam sobie jednak wejść na głowę. Choć często byłam prowokowana, dochodziło do przepychanek i wyzwisk – głównie ze starszymi chłopakami.

Mogłaś liczyć na wsparcie w takich sytuacjach?

Nigdy nie narzekałam na brak dobrych ludzi obok – to dzięki nim mogłam przejść przez trudne chwile. Poza tym, przez to że się stawiałam, zdobyłam szacunek wśród tych chłopaczków. Pod koniec podstawówki przesiadywaliśmy już na osiedlu z tymi, którzy wcześniej próbowali mnie złamać. Miałam – i do tej pory mam – umiejętność odnajdywania się w różnych środowiskach. Powiem szczerze, że dzisiaj jestem dumna z tamtej siebie, że miałam taki charakter i mimo wszystko się nie bałam.

W takich sytuacjach warto też mieć jednak oparcie w domu. Nie miałaś go?

Od zawsze musiałam być dorosłym dzieckiem

Rozwiniesz?

Jestem dorosłym dzieckiem alkoholika. Ojciec pił, a mama całe życie starała się poskładać się w całość. Dzisiaj – patrząc z perspektywy czasu, myślę, że miała ciężką depresję, zaburzenia nerwicowe i ogólne problemy ze zdrowiem. Słabe połączenie.

W moim domu właściwie niewiele było rozmów, za to sporo krzyku. Chociaż oczywiście – mama dała mi ogrom czułości. Tata natomiast był obecny i aktywny, czytał mi, opowiadał o Warszawie, chodził ze mną tam, gdzie działo się coś interesującego, ale do pewnego momentu…

Gdy podrosłam, nie raz musiałam holować go pijanego lub pocieszać mamę, która żyła w permanentnym stresie i lęku. Nie potrafiła się postawić, zawalczyć.

Rodzice byli ze sobą nieszczęśliwi. Czasy nie sprzyjały. Dziś myślę, że po prostu nie powinni być razem…

Taka sytuacja, to wielkie obciążenie dla dziecka.

Tak… Ale to mnie ukształtowało – jestem dzisiaj osobą, która potrafi zawalczyć o swoje. Kiedy dziecko przejmuje rolę dorosłych, najpierw myśli o innych, a dopiero potem o sobie. To nie jest zdrowe, ale dzięki temu nauczyłam się radzić sobie z trudnymi emocjami. Po prostu szłam przed siebie jak czołg. Na szczęście miałam ogromne wsparcie najbliższych koleżanek – rozmawiałyśmy o wszystkim, bez tabu.

A mimo to odnajdujesz w tych wspomnieniach jasne strony.

Tak! Bo byłam szczęśliwym dzieckiem, które po prostu zbyt wcześnie zderzyło się z ekstremalnie trudnymi sytuacjami. Mam mnóstwo dobrych wspomnień – z rodzicami, z sąsiadami, z Grochowem. Kojarzy mi się ze wspólnotowością i tętniącym życiem sąsiedzkim, które było wszędzie: wystarczył koc, ładna pogoda i całe dnie spędzaliśmy razem. Tego mi dziś naprawdę brakuje.

Powiem szczerze – zaskoczyłaś mnie. Znamy się kilka lat, a dopiero teraz słyszę o Twoim dorastaniu i o tym, z czym musiałaś się zmagać. Wiele osób po takich traumach w dzieciństwie nie potrafi ułożyć sobie życia. A z tobą jest inaczej, tak jakbyś przekuła to w swoją siłę. Jak ci się to udało?

Kurcze, to jest dobre pytanie… Zgadzam się całkowicie, że w takich okolicznościach łatwo zostać w bagnie, w depresji, popaść w uzależnienia i nie widzieć, że jest świat poza beznadzieją.
Po prostu miałam szczęście do ludzi i nie oglądałam się za siebie.
I to się nawet do dzisiaj sprawdza!

To jest twoja recepta na udane życie?

Raczej na radzenie sobie z problemami! (śmiech). Ich nie brakuje – na przykład czas pandemii covidowej bardzo mocno dał mi w kość. Dźwigałam na plecach Niewidzialną Wystawę, miejsce mojej pracy, gdzie jestem odpowiedzialna za sporą gromadę ludzi. Jednocześnie mierzyłam się ze śmiercią mojej mamy. Przez miesiąc udawałam przed tatą, że ona żyje, bo jego sytuacja była bardzo niestabilna. A oprócz tego byłam mamą, żoną, przyjaciółką.

Ratowało mnie to, że nie mam problemu, aby sięgnąć po pomoc – skorzystałam z terapii, która pozwoliła mi odkurzyć głowę.

Zresztą pierwszy raz byłam u psychologa w wieku szesnastu lat i później wielokrotnie z tego korzystałam – zazwyczaj w momentach kryzysowych. Kilka wizyt terapeutycznych potrafi zdziałać cuda.

Poza tym – wydaje mi się, że po prostu jestem pogodnym człowiekiem z natury, wiesz?

Nie da się ukryć.

Mój mąż Kuba – świetny człowiek – ma natomiast zupełnie odwrotnie – podobnie jak Meluśka, moja córka. Szklanka jest dla nich raczej do połowy pusta i lubią czasem pomarudzić. Ale mają mnóstwo innych wspaniałych cech i to się równoważy. Nieustannie jednak próbuję zaszczepić im tę pogodę ducha!

Potrafię cieszyć się z drobiazgów, które przynosi każdy dzień. Cieszy mnie i słońce, i deszcz – bo jedno i drugie jest potrzebne Uwielbiam aromatyczną kawę, a jeszcze bardziej dobre towarzystwo. Żeby ucieszyć oko i nozdrza kwitnącym bzem, potrafię zmienić trasę. Mam w sobie bardzo dużo wdzięczności i zachwytu nad życiem!

czy można się tego beztroskiego zachwytu nauczyć? (śmiech)

Żeby to było takie proste! Myślę, że to kwestia „fabrycznych ustawień” – jedni mają je bardziej optymistyczne, inni mniej. Nad wszystkim jednak można pracować. Zaręczam – warto. Dostrzeganie w życiu pozytywów, nawet drobnych radości, potrafi trzymać na powierzchni, gdy przychodzi prawdziwy sztorm… 

No i twoje „fabryczne ustawienia” – charakter i działanie publiczne zostały docenione w plebiscycie na Warszawiankę Roku w 2022.

Nie pytałem cię wcześniej o to – czy zdobycie tej nagrody zmieniło twoje życie?

Na pewno nagroda dała mi nowe klucze do otwierania różnych drzwi – szczególnie w pracy społecznej. Gdy trzeba było porozmawiać z kimś na szczeblu urzędniczym czy politycznym, przekonać, że coś naprawdę ma znaczenie. Tak, tytuł Warszawianki Roku zmienił moje życie. Choć nie narodziłam się na nowo i nie stałam się „lepszą wersją samej siebie”!

A po gali wręczenia nagrody, kiedy leżałaś już w łóżku – co czułaś?

Największe zmęczenie w życiu. Jakbym miała giga kaca! (śmiech) Naprawdę. I choć zasiedzieliśmy się z ekipą organizatorów z warszawskiego ratusza, trudno mówić o prawdziwym kacu – świętuję raczej symbolicznie.

I co, podczas imprezy mówili ci: „Gośka, słuchaj, wiedziałem, że wygrasz ten konkurs”?

Spotkałam się z ogromną życzliwością i serdecznością – pewnie dlatego, że jestem bardzo dostępna, otwarta i współpracująca. Tak było też przez cały czas promowania plebiscytu. Z wielkim luzem zasiedzieliśmy się wtedy w POLIN – tam odbywała się gala – i przy szlagierach lat 90. świętowaliśmy ten sukces (Backstreet Boys zawsze na propsie!). Do domu zabrałam kilogramy kwiatów. Emocje? Totalnie poza skalą – to był level hard. Wcześniej zdarzało mi się odbierać różne wyróżnienia, ale to było wyjątkowe. Warszawa jest moim miastem od zawsze i na zawsze – dlatego ten tytuł to dla mnie ogromny zaszczyt.

Przewidywałaś, że możesz wygrać Warszawiankę Roku?

Coś ty! Podchodziłam do tego konkursu z dużą pokorą. Pomyślałam po prostu: „Wow, jestem jedną z dziesięciu – to już wielka rzecz!” Super było oglądać siebie na autobusach, billboardach, słupach… Ale od razu w głowie miałam: „Jak tę nominację wykorzystać dla dobra innych?”. Poza tym w plebiscycie startowały osoby z dużymi zasięgami w sieci, a głosowanie było internetowe. I to jest właśnie piękne – bo okazało się, że taka mrówka-robotnica jak ja, pracująca u podstaw i bez rozbudowanych kont na socialach, może trafić do szerokiej publiczności. Ludzie dostrzegli to, co robię w realu. To daje ogromną moc!

No dobrze, ale wracając – mamy poranek, nieprzespaną noc. Co dalej? Długo ci zajęło dojście do siebie?

No, trzy godziny na pewno.

Myślałem, że powiesz raczej trzy dni!

Coś ty – szybko się zebrałam! Miałam świadomość, że skupiam na sobie uwagę. A uwaga jest potrzebna, gdy działa się społecznie. Działałam już w ramach protestu 2119 – idei skupionej wokół opiekunów osób z niepełnosprawnością, którzy walczyli o niezależne życie dla siebie i swoich często dorosłych już dzieci.

Co ciekawe, w tym samym roku dostałam też Srebrny Krzyż Zasługi od Prezydenta RP. Dlatego nikt mi nie może zarzucić, że stoję po którejś z politycznych barykad (śmiech). Wtedy też dostałam nagrodę od Pulsu Biznesu – Kobieta Biznesu, w kategorii działalność społeczna. Rok 2022 był więc otulający – zwłaszcza w porównaniu do poprzedniego, który mnie okrutnie przeorał.

A nie miałaś pokusy oderwania się od ziemi? Tyle nagród, wywiadów, gal, bankietów… To przecież może uderzyć do głowy.

W życiu! Nie jestem tego typu człowiekiem. Nigdy nie miałam takiej pokusy. Kiedy rozmawiam z ludźmi o tym, jak być skuteczną w działaniu osobą, zawsze powtarzam: „Ego trzeba zostawić daleko i działać dla sprawy, a nie dla siebie.” Oczywiście dałam sobie chwilę, żeby cieszyć się gratulacjami, które spływały obfitym strumieniem, nawet od ludzi z mojego grochowskiego życia – to było mega przyjemne.

Ale dla mnie tytuł Warszawianki Roku to przede wszystkim ogromna legitymacja do jeszcze mocniejszego działania – już nie tylko jako dyrektorka Niewidzialnej Wystawy, co też było i jest ważne, nie tylko jako „jakaś Małgosia – społeczniczka”, ale jako ktoś, kto wygrał ważny i prestiżowy społecznie plebiscyt organizowany przez stolicę dużego, europejskiego kraju.

Czyli rozumiem, że tytuł Warszawianki Roku po prostu wzmocnił twoje zaangażowanie? Dał ci oficjalne potwierdzenie tego, co robisz, i dzięki temu mogłaś działać jeszcze mocniej na rzecz osób marginalizowanych?

Jeśli mam być szczera – nawet gdyby nie było tego tytułu, i tak robiłabym to samo. Tyle że pewnie wszystko szłoby wolniej. Warszawianka Roku po prostu udrożniła pewne ścieżki, dała mi nowe kontakty i większy zasięg działania.

Wcześniej kojarzyliśmy cię głównie z tematami osób niewidomych. A dziś walczysz o prawa różnych grup wykluczonych z debaty publicznej – szerokiego środowiska osób z niepełnosprawnością, dzieci w pieczy zastępczej. I nie zamknęłaś się w wygodnym biurze – wychodzisz na ulicę, stajesz z megafonem i domagasz się zmian w przepisach. Chce ci się jeszcze to robić?

Tak! Dopiero się rozkręcam!

Jeżeli już przy tym jesteśmy — potrafisz tak ładnie krzyczeć do polityków: „Panie Premierze, ja uprzejmie proszę o wysłuchanie naszych postulatów”. Słyszałem kiedyś Twój speech w radiu. Nawet jak wrzeszczysz do megafonu, trudno Cię nie lubić.

Być może dlatego mnie jeszcze nie pogonili (śmiech). Poza tym mam zawsze z tyłu głowy, że protestowanie i manifestowanie ma sens wtedy, gdy można przemycić aspekt edukacyjny — zgłaszam to dziennikarzom! Dlatego moje protesty przypominają trochę „Rozmowy w toku” albo telewizję śniadaniową… (śmiech).

Ale o co Ty teraz właściwie walczysz?

Pierwszy obszar to niezależne życie osób z niepełnosprawnościami – chcemy, żeby projekt ustawy o asystencji osobistej wreszcie stał się realnym prawem i wszedł w życie. Potrzebna jest zmiana wizerunku osób z niepełnosprawnościami. Chodzi o to, żeby zaprzestać propagowania narracji charytatywno-medycznej. Zamiast tego trzeba dostrzegać przede wszystkim człowieka, jego potencjał, potrzeby i możliwości. Nie mierzyć jedną miarą „bidoka, któremu tylko rentę i niech zejdzie z planu”. Taka zmiana podejścia mogłaby przełożyć się na wzrost zatrudnienia i większą niezależność tych osób. To ogromny, skomplikowany obszar, ale bardzo ważny.

Drugi temat to piecza zastępcza. Ten wątek pojawił się, kiedy zaczęłam zajmować się dziećmi z niepełnosprawnościami, które trafiają do instytucjonalnej pieczy. Skazane na zakłady opiekuńczo-lecznicze i — o zgrozo — domy pomocy społecznej, gdzie często są skazane na wieczne współegzystowanie z dorosłymi ludźmi z poważnymi problemami… To przepis na patologię…

Zaczęłam prowadzić na Instagramie taki cykl #niewidzialnedzieci, który spotkał się z naprawdę dużym zainteresowaniem. Dlaczego niewidzialne? Te dzieci po prostu znikają z pola widzenia – często nie wiadomo, co się z nimi dzieje później. Są społecznie ignorowane. Nie dostrzega się w tych dzieciach przyszłego dorosłego obywatela. Porzuca się je, zamiast rozwijać wspomniany już potencjał. Tym bardziej, że intensywna praca z dzieckiem daje naprawdę duże efekty. Ale okazuje się, że system działa w kontrze. W obu tych obszarach udało mi się stworzyć sieć kontaktów z niezwykle mądrymi, zaangażowanymi ludźmi. To właśnie od nich czerpię siłę, energię i inspirację do dalszej walki, ale daję maksa od siebie.

To są trudne, obciążające tematy.

Szczerze…?

Tylko.

Nic mnie tak nie wkurwia, jak to, gdy ktoś mówi: „Nie mogę przeczytać historii tego dziecka z niepełnosprawnością, bo serce mi się kraja” albo „To jest dla mnie za smutne, zbyt przytłaczające”. Albo najlepsze: „Ojej, jestem na to zbyt wrażliwa…”

Nóż w kieszeni się otwiera.

Mówię temu stanowczo: nie! Żadne z nas – uprzywilejowanych, zdrowych, mających godne warunki życia – nie powinno odwracać wzroku od tych, dla których życie napisało koszmarny scenariusz.

Nasza uwaga to minimum. Nasz komentarz to realny krok do zmiany. To jest dla mnie sens wspólnotowości, w którą wierzę – sami nie jesteśmy w stanie nic zrobić, ale razem, w grupie, możemy przenosić góry.

Gosiu, rozumiem, że ty chcesz wstrząsać tą wygodną, samozadowoloną Warszawą?

Wolałabym wstrząsnąć Polską.

Chcesz, żeby ludzie zobaczyli, że nie są samotną wyspą – że poza lunchami, biznesem, latte na sojowym są też sprawy ważniejsze?

Powtarzam to – choć często dostaję za to po głowie – że niepełnosprawność może dotknąć każdego z nas. Dziś mamy szczęśliwe, stabilne życie, a jutro wszystko może się zmienić. Dlatego zależy mi, żeby moje przesłanie było uniwersalne. Bo nawet jeśli ten temat nie dotyczy nas bezpośrednio, to może dotyczyć kogoś z naszego najbliższego otoczenia.

Tyle z teorii. Ale jak ty chcesz wstrząsać tymi wszystkimi ludźmi, których to w ogóle nie obchodzi?

Chociażby przez szerzenie edukacji i świadomości w sieci, ale też wychodzenie na ulicę, jeśli jest taka potrzeba. I wiele więcej — pomysły przynosi życie.

To jeszcze inaczej spytam: jak zamierzasz trafiać do tych, którzy żyją w swoich wygodnych bańkach – w grodzonych osiedlach, ekskluzywnych apartamentach, gdzie największym dylematem jest, czy lecieć na Zanzibar, czy na Bali, a nie to, czy ustawa o asystencji osobistej wejdzie w życie? Jak dotrzeć do wszystkich, a nie tylko powtarzać pewne hasła w swojej bańce?

To jest dla mnie największe wyzwanie – trafiać do ludzi, którzy na co dzień nie stykają się z tematami wykluczenia czy niepełnosprawności. Zdarza mi się bywać na spotkaniach i bankietach, gdzie czuję, że przychodzę z innego świata. Ale nie mam problemu, żeby mówić o tym, co naprawdę ważne. Gdy ktoś pyta: „Co u ciebie?”, odpowiadam – nawet na eleganckim bankiecie, a może zwłaszcza wtedy –: „Właśnie walczę, żeby wyciągnąć dziecko z niepełnosprawnością z zakładu opiekuńczo-leczniczego. Chcą je tam zostawić na całe życie. To nie jest łatwe, ale warte uwagi.” I wtedy widzę, że coś się w ludziach porusza. Skoro już tam jestem, to staram się – cytując Sokoła – „potrząsnąć słoikiem pełnym mrówek”.

Ale wiesz, to może być odebrane jako fajna ciekawostka, nieco ekscentryczny small talk opowiedziany przy obiedzie. Oczywiście. Ale jedno z moich haseł, które znasz brzmi: „nie widzę problemu”.

Naprawdę zupełnie się tym nie przejmuję.

Wykorzystuję każdą okazję i przestrzeń, która się pojawia. Najważniejsze jest dla mnie, żeby mówić głośno i trafiać tam, gdzie te tematy jeszcze nie wybrzmiały. Mam wrażenie, że dzięki temu pojęcia takie jak „asystencja osobista” zaczynają przebijać się do mainstreamu.

Jako że rozmawiamy w ramach Warszawskiego Cyklu, mówiłaś sporo o Grochowie, ale o Parku Dreszera na Mokotowie, gdzie się spotykamy, mówisz, że to twoje miejsce mocy – dlaczego?

To kameralne, kompaktowe wręcz miejsce – mamy tutaj sporo zieleni i dużo cienia. Latem odbywają się tam koncerty jazzowe. Od jedenastu lat mieszkam na Mokotowie, który pokochałam bez pamięci! Mam tu sporo sąsiedzkich znajomości. W Parku Dreszera odzyskuję równowagę – ładuję baterie. Kiedyś dobrze czułam się w tłumie, a dziś coraz bardziej doceniam to, co daje natura, cisza i spokój.

To powiedz jeszcze – za co lubisz Warszawę?

Za to, że jest morzem możliwości, trampoliną do zmiany. Za to, że mamy tutaj mnóstwo narzędzi, które mogą uczynić świat lepszym miejscem – i nie chodzi o warszawocentryzm! Mówię to, bo niedawno usłyszałam ten termin podczas rozmów z fantastycznymi dziewczynami z różnych stron Polski. Faktycznie, istnieje coś takiego jak warszawocentryzm – dlatego nie powinniśmy się stolicą zachłystywać, lecz doceniać i czerpać z niej to, co najlepsze. Nie stworzymy Warszawy na Podkarpaciu, Dolnym Śląsku czy Podlasiu – każde bowiem miejsce ma swoją unikalną tożsamość, Warszawa także! Ale skoro my, społecznicy, mamy tu wiele możliwości, to chwyćmy je i nieśmy zmianę dalej. Bo prawdziwie dobra zmiana zaczyna się w Warszawie.

A za co nie lubisz Warszawy?

Za wspomniany warszawocentryzm i za to, że są ludzie, którzy Warszawą się lansują. A potem słyszę określenie „Warszafka” i dostaję szału. Najczęściej dotyczy to niestety osób napływowych. To jest najgorsze – gdy zapominamy o własnej tożsamości, tracimy na tym. Trzeba mieć autorefleksję, pamiętać o korzeniach – to z nich wyrastamy.

Wracając do Grochowa i moich trudnych doświadczeń – nie chcę o nich zapominać, chcę z nich czerpać. I robię to naprawdę skutecznie!


Małgorzata Szumowska – społeczniczka, dyrektorka Niewidzialnej Wystawy, prezeska Fundacji Centrum Edukacji Niewidzialna, Ambasadorka Konwencji ONZ o prawach osób z niepełnosprawnościami. Za swoją sojuszniczą działalność na rzecz osób z niepełnosprawnościami odznaczona Srebrnym Krzyżem Zasługi przez Prezydenta RP. Warszawianka Roku 2022. Życie prywatne zazwyczaj zostawia dla siebie i bliskich robiąc nieliczne wyjątki.

Fot. Mateusz Rybka