Doświadczenie śmierci klinicznej przypomina mi o kruchości naszych dni. Dlatego wyciskam z nich jak najwięcej.
Jerzy Chodorek: Często wracasz do tego, co było przed wypadkiem?
Rafał Miszkiel: Zaakceptowałem tę sytuację. Na początku bolało, ale później przestałem się rozczulać. Z niepełnosprawnością jest jak z drugimi narodzinami – to jest nauka życia od nowa.
Kiedy się z tym pogodziłeś?
Po powrocie do domu ze szpitala. Wtedy postawiłem sobie za cel samodzielność, bycie „normalnym człowiekiem”. Nie wyobrażałem sobie leżeć dalej na łóżku i być na utrzymaniu rodziców.
To była próba samobójcza?
Nie utożsamiam się z tym. To był raczej dzień fatalnych sytuacji, trudnych emocji i alkohol. To wszystko dało tragiczne skutki. Na trzeźwo nigdy bym tego nie zrobił.
Wróćmy do tego dnia. Co wtedy się zdarzyło?
Zostałem zaproszony na urodziny przyjaciółki mojej dziewczyny. Nie chciałem tam iść, bo było tam nieciekawe towarzystwo. Poszedłem jako osoba towarzysząca. Była impreza, piliśmy alkohol i dowiedziałem się o tym, że moja dziewczyna mnie zdradza. To był szok – pokłóciłem się z nią i postanowiłem zerwać ten związek. Potem ona poszła do swoich znajomych, którzy rzucili się na mnie. Bez ostrzeżenia zaczęli mnie bić. Pamiętam swoje ostatnie słowa: „co ja wam zrobiłem?”
Ile tam było osób?
Około dziesięciu. Zostałem potraktowany przez nich jak śmieć. To było ciężkie – byłem w szoku, nie myślałem racjonalnie. Zostałem pobity, wykluczony z grupy i obawiałem się reakcji rodziców.
Poza tym rósł we mnie z minuty na minutę gniew. Wyszedłem z tej imprezy i błąkałem się po okolicy. Potem wszedłem na maszt wysokiego napięcia i… złapałem linię energetyczną. I od tego momentu mam tylko przebłyski.
Nie pamiętasz co było dalej?
Pamiętam swoją zwęgloną rękę w karetce. Ale byłem w szoku, bo patrzyłem na dłoń i myślałem, że się zregeneruje. Potem urwał mi się film. Z normalną świadomością obudziłem się po dwóch tygodniach. W tym czasie byłem na krawędzi życia i śmierci.
Śmierci klinicznej?
To jest trudne. Nie potrafię tego wyjaśnić. Przez chwilę mnie na tym świecie nie było. Mogę to porównać do dziwnego snu – widziałem rzeczy, z którymi byłem związany w tamtym momencie emocjonalnie. Wydawało mi się, że jestem samochodem, bo akurat robiłem prawo jazdy, albo że jestem postacią z gier komputerowych… Wiem, że to jest absurdalne i brzmi jakbym był chory psychicznie. Ale według badań w momencie granicznym wytwarza się w mózgu związek chemiczny, który można porównać do narkotyku.
Niektórzy opisują w takiej sytuacji doświadczenie transcendencji.
Pochodzę z rodziny wierzącej, ale nie wyznaję żadnej religii. Nie jestem jednak w stanie wszystkiego wytłumaczyć. Gdy obudziłem się w szpitalu, strasznie chciało mi się spać. A gdy przymykałem oczy, czułem że spadam w dół. Wtedy obok mojego łóżka pojawiała się ciemna postać. Czułem z jej strony presję, silne oddziaływanie. W pewnym momencie zamknąłem oczy na bardzo długo i czułem jakbym zapadł się w podziemia, były tam obślizgłe, kościste, piekielne postaci, które się o mnie ocierały. Potem wzniosłem się do góry i tego nie było. Wróciłem do świata.
Jak to interpretujesz?
Nie wiem. Serio. To wyglądało jak alternatywna rzeczywistość. W tych miejscach panowały inne zasady. A jak się obudziłem to wszystko było takie same, tylko stały przede mną inne osoby, niż w tym śnie. Albo miałem urojenia i jestem nienormalny albo istnieje życie po śmierci. Albo to jest naturalne w momentach krańcowych i mózg wytwarza takie rzeczy…
Ostatecznie wróciłeś do żywych. Skąd brałeś siłę do nauki wszystkiego na nowo?
Zawsze byłem charakterny. Nawet, gdy walczyłem z kimś silniejszym to zawsze do końca. Potrafię po prostu za wszelką cenę dążyć do wyznaczonego celu. Po wypadku miałem pół roku na przemyślenia. To był czas na planowanie i zaprojektowanie życia od nowa. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby założyć kanał i nagrywać. Nie wiedziałem w tamtym momencie, czy będę o własnych siłach napędzał wózek!
Lekarze nie dawali ci rokowań?
Takich przypadków jak mój właściwie nie ma. Bardzo mało ludzi na wózkach inwalidzkich, którzy nie mają dłoni i są samodzielni. Na początku miałem duże problemy w przemieszczaniu się. Zajęło mi kilka miesięcy, zanim nauczyłem się jeździć. Potem opracowałem jazdę z protezą. Każdy kolejny dzień przynosił małe zwycięstwa w postaci coraz większego usamodzielniania.
Interesuje mnie ten moment odbicia. Skąd po takich tragicznych wydarzeniach wziąłeś energię i motywację do działania?
Po prostu nie lubię się poddawać. Popełniłem błąd, miałem wypadek, ale trzeba było się otrzepać i ruszyć do przodu. Poza tym zawsze lubiłem sport i wyzwania. To umocniło mój charakter – wiem, że na wyniki trzeba zapracować ciężką pracą. Nie ma drogi na skróty. Przed wypadkiem robiłem treningi po 100 pompek, szóstkę Weidera, biegałem maratony. Chciałem iść do wojska, byłem w klasie mundurowej, przygotowywałem treningi komandosa. Uważam po prostu, że każdy problem znajdzie swoje rozwiązanie.
Wypadek sprawił, że wyciągasz więcej z codzienności?
Na pewno więcej doceniam po takim wypadku, który pokazał mi, że wszystko mogę stracić w mgnieniu oka. Życie szybko zleci zarówno dla pełnosprawnego jak i niepełnosprawnego. Doświadczenie śmierci klinicznej przypomina mi o kruchości tych dni. Dlatego wyciskam z nich jak najwięcej. Bo wszystko się kiedyś skończy. Po prostu zacząłem spełniać wszystkie marzenia. I czuję się wolny.
Długo ci to zajęło?
Celem była dla mnie samodzielność. Praca nad tym dawała mi sens. Nie wyobrażałem sobie mieszkania z rodzicami i pozostania na ich utrzymaniu. Stabilizacja finansowa bardzo mnie uszczęśliwiła. Mogę wyjść z domu, wyjechać ze znajomymi, stworzyć związek z kobietą – nie czuję się ograniczany i odrzucany przez ludzi.
Niektórzy niepełnosprawni się skarżą, że nie mogą znaleźć partnera lub pracy. Osobiście uważam, że jeżeli ktoś chce, to znajdzie, bo to od nas zależy jakimi jesteśmy ludźmi. Jeżeli ktoś jest negatywnie nastawiony do świata, to wiadomo, że nie będzie szczęśliwy.
Ale trzeba też wiedzieć jak pracować, żeby to miało sens.
Przede wszystkim potrzebne są trening i cierpliwość. Na początku nie miałem takiej kondycji jak teraz, że jestem w stanie pokonać na wózku 100 kilometrów. Pamiętam, że na początku wyszedłem z domu, przejechałem parę metrów i wróciłem. To było dla mnie ważne, ponieważ wtedy postanowiłem, że nie wyjdę z domu, dopóki nie zrobię swojej kondycji.
A tak zacząłem mozolną pracę – dzień w dzień wstawałem rano i jeździłem po pokoju wzmacniając swoje ręce. A było to dla mnie trudne, bo w łóżku szpitalnym leżałem przez pół roku i miałem zaniki mięśni, wyglądałem jak kościotrup. Z miesiąca na miesiąc wracała mi kondycja. Potrafiłem pokonać coraz większy dystans, na początku 10 kilometrów, potem 20, 30 i 40. Z każdą odległością czułem się pewniejszy siebie, mężniejszy i normalniejszy. Teraz nie czuję ograniczeń.
Ale na początku było bardzo trudno, bo nie czułem się męsko. W ogóle w głowie nie były mi kobiety. Przez trzy pierwsze lata na wózku nie budowałem żadnej relacji. Jestem na wózku siedem lat i mam za sobą dwa związki. Dopiero jak się usamodzielniłem i ogarnąłem – fizycznie, psychicznie, finansowo – to zacząłem myśleć o tym, o czym myślą wszyscy ludzie: o założeniu rodziny.
Mówisz o życiowym ogarnięciu i wolności, którą masz dzisiaj w życiu. Ale myślę, że to też wiąże się z takim wewnętrznym uporządkowaniem różnych spraw. Czy czujesz się wolny wobec tych ludzi, którzy wyrządzili Tobie tyle bólu. To znaczy – czy im przebaczyłeś?
Kiedyś byłem żądny zemsty. Oczywiście, że mógłbym ujawnić dane oprawców i internauci by ich zjedli. Ale to nie w moim stylu. Myślę, że dojrzałem. Nie bawi mnie żadna gangsterka i dziecinada. Niedługo będę miał trzydziestkę na karku i myślę o kupnie nowego mieszkania. Chcę mieć normalne życie i rodzinę, a nie bawić się w amerykański serial.
Czyli tamta sprawa już zamknięta.
[Milczenie] Oczywiście, że jest niesmak. Ale czuję się od nich lepszy, bo udowodniłem, że to co mi zrobili mnie nie złamało. Wiem z niektórych źródeł, że boli ich mój sukces, to, że się nie stoczyłem. Gdy spotkałem ich pewnego razu na mieście, spuścili wzrok.
Wygrałeś psychicznie taką postawą.
Akceptacja takich wydarzeń bardzo wiele wymaga. Na początku bałem się opowiedzieć moją historię. Nie wiedziałem jak na to zareagują ludzie. Okazało się, że gdy opublikowałem film opowiadający o moim życiu, to spotkałem z bardzo pozytywnym i ciepłym odbiorem.
Tylko pojedyncze osoby mnie krytykowały – bez logicznego uzasadnienia.
Hejterzy?
Praktycznie nie mam hejterów. Przyznam, że jestem człowiekiem, który żywi się hejtem. Czuję się lepszy od takich ludzi. Patrząc racjonalnie – jeżeli ktoś mnie śledzi, ciągle pisze komentarze, to musi mieć bardzo smutne życie. Dlatego traktuję to z dużym dystansem.
Skąd bierzesz siłę, która pozwala ci się wzbić ponad hejt i nienawiść osób, które spotkałeś na swojej drodze? Ale też skąd bierzesz siłę do przekraczania swoich granic fizycznych i psychicznych?
To siedzi we mnie po prostu głęboko. Nie wiem jak ci to wytłumaczyć. Taką mam duszę… Duszę wojownika.
A jest coś, czego się boisz?
Boję się śmierci i starości. Boję się tego, że stracę kontakt ze światem.
Co jest w tym strasznego?
To mnie przeraża – brak czucia, bólu, cierpienia i miłości. Fajnie jest żyć, dotykać miękkiej trawy, zjeść niezdrowego burgera… To pustka po śmierci mnie dobija.
Już raz tego dotknąłeś. Dlatego o tym myślisz?
Chyba tak. Przez wypadek często myślę o sprawach ostatecznych. Myślę o tym, co będzie dalej… Ale to czeka każdego z nas i jest nieuniknione. Dowiemy się, albo i nie.
Dlatego trzeba żyć i wykorzystywać czas, który mamy.
Widać, że to ci się udaje. Swoją codziennością dzielisz się na YouTube, masz prawie 300 tysięcy subskrypcji…
Uważam, że za mało jest takich kanałów jak mój. Teraz więcej osób siedzi w Internecie niż w telewizji. A filmy, które publikuję, są motywujące. Przyznam, że na początku to robiłem z nudów, ale z czasem mój kanał zmienił się w miejsce edukacji, informacji i ciekawostek. Rozmawiamy tam o codzienności osób z niepełnosprawnościami: o wyzwaniach, o tematach tabu. W ten sposób wychodzę poza utarte stereotypy. O tym trzeba dzisiaj mówić.
To też dla mnie dodatkowy zastrzyk pieniędzy, bo to nie jest główne źródło utrzymania. Normalnie pracuję przy montażu filmów, ale przez dodatkowy fundusz z internetowych produkcji mogę poprawić sobie komfort życia. To przyjemne, żeby łączyć pasję i zawód.
Jak wskazałeś – w swoich filmach łamiesz stereotypy. Mówisz o seksie, o fizjologii, o zwykłym życiu osób z niepełnosprawnościami.
To mnie akurat dziwi. To wszystko jest bardzo ludzkie. Niestety mam wrażenie, że brakuje edukacji w tym zakresie. Dlatego osoby na wózku są często traktowane jak z egzotycznej wyspy. Niektórzy nie wiedzą jak się mają przy nas zachowywać, boją się, że urażą swoim zachowaniem albo popełnią faux pas.
Edukacja jest bardzo potrzebna. Nawet jak byłem w szpitalu, to nikt mi nie powiedział, jak korzystać z toalety. Po takim wypadku musiałem na nowo uczyć się swojego ciała. Potrzebowałem miesięcy zanim mogłem zrezygnować z pieluchy. To było bardzo ważne, bo dzięki temu uwierzyłem w siebie. Sam jednak bym do tego nie doszedł, potrzebowałem wskazówek. Dlatego dzisiaj o tym głośno mówię, żeby innych wspierać.
Przebyłeś długą drogę, żeby to powiedzieć. Myślę, że nawet wiele osób pełnosprawnych ma problem, aby czerpać satysfakcję z życia. Co byś powiedział tym, którzy są pogrążeni w beznadziei, nie widzą dla siebie szansy?
W momentach krytycznych po prostu zajmuję się swoimi zainteresowaniami. Dla mnie pasje są lekarstwem na trudne momenty. Powiem ci szczerze, że nie przejmuję się swoją niepełnosprawnością. Najbardziej przeżywam sprawy sercowe, bo jestem wrażliwym człowiekiem. W gorszych momentach na przykład idę na strzelnicę, bo lubię strzelać. Lubię też sporty ekstremalne, niedługo skoczę ze spadochronem.
Ale przede wszystkim myślę, że warto spotykać się z ludźmi. Zamykanie się w czterech ścianach tworzy błędne koło. Mogą pojawiać się dziwne depresyjne myśli, nawet myśli samobójcze. Czasem jedno wzmacniające słowo może zmienić bieg życia. Dlatego nie zostawajmy z naszymi problemami sami.
Rafał Miszkiel – Twórca internetowy, montażysta video, coach, twórca kanału na youtube Życie na Wózku