Amputacja ręki, czy nogi pozostawia zawsze po sobie traumę. Po takim wydarzeniu jesteś kimś innym.
Jerzy Chodorek: Każdy jest kowalem własnego losu?
Jasiek Mela: Tak, ale tylko po części. Często nie doceniamy swoich możliwości i tego, co możemy w życiu osiągnąć. Tracimy nadzieję, że cokolwiek można zmienić. Jedyną sensowną odpowiedzią, która do mnie przemawia w tym temacie jest wiara.
Zawsze jest dla nas jakaś nadzieja i z każdego syfu można wyciągnąć coś dobrego. Pytanie jedynie pozostaje – co to znaczy można? Mamy ogromne możliwości w naszym życiu. A z drugiej strony po to cierpimy – po to nam się różne rzeczy i plany nie udają – aby się uczyć pokory. Uczyć się brania odpowiedzialności za swoje decyzje, choć nie jesteśmy w stanie złapać kurczowo życia i pokierować nim w pojedynkę. Bez zielonego światła z góry – po prostu ani rusz.
Trzeba znaleźć w tym złoty środek – między wiarą, a pokorą. Samą wiarą gór nie przeniesiesz. Jak to się mówi – wiara bez uczynków jest martwa. Trzeba działać, żeby to miało sens. Trzeba też starać się Panu Bogu pokornie dawać kierować życiem.
Ale jak mamy już wytyczoną ścieżkę, to samemu należy już zapierdzielać. Pan Bóg nas sam nie przeniesie. Nie zmusi do dobrych wyborów.
A jak u Ciebie jest z pokorą ?
Oj, słabo, słabo (śmiech). Ale może jest jeszcze dla mnie nadzieja… Po wypadku przez bardzo długi czas moim głównym celem była nauka samodzielności. Jednak dużo trudniej przychodziło mi proszenie o pomoc. To było dla mnie strasznie trudne. Na tym polega piękno trudnych doświadczeń, że Bóg zmusza nas do wyciągnięcia ręki do drugiego człowieka. I co się okazuje? A to, że wokół jest mnóstwo dobrych ludzi. Gdybym naprawdę nie potrzebował ich pomocy, pewnie nie zauważyłbym, jak wiele jest uśpionego dobra wokół nas. Samemu się po prostu nie da. Choćbyś się skichał.
Podczas jednego ze swoich wystąpień powiedziałeś, że ”niemożliwe oznacza po prostu to, że komuś się nie chce”. Dodałeś też wtedy, że po dotarciu na biegun uwierzyłeś, że możliwe jest wszystko. Jak podchodzisz do tego dzisiaj ?
Dzisiaj uważam już trochę inaczej.
Czyżby chodziło o wcześniej wspomnianą pokorę?
Dokładnie. Mam dużo różnych doświadczeń – zarówno osobistych, jak i tych z fundacji po ośmiu latach pracy. Część z tych doświadczeń – tak sobie dzisiaj myślę – była po prostu błędami. Błędy też nas wiele uczą. Nawet ostatnio pewnej osobie opowiadałem o tym, jak wpisywałem komuś dedykację w swojej książce. Napisałem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Potem spojrzałem na to i pomyślałem – ”o kuźwa, co za brednie!”. I wyrwałem kartkę, pisząc na drugiej, że życzę pokory. Chyba sam sobie wypisałem tę dedykację.
Warto szukać swoich możliwości, bo one są kosmicznie duże, choć sobie tego często nie uświadamiamy, ale trzeba też być świadomym swoich ograniczeń. Główny problem w tym, że zbyt wiele spraw, ambicji i celów wrzucamy do worka z podpisem „niemożliwe”, „nie da się”, „pragnę tego, ale to nie dla mnie”. Jednak ważne, by przy każdym nowym postanowieniu zadawać sobie ważne pytania, przede wszystkim: Po co mi to? Jak mówi Pismo – wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść.
Bywało tak, że czułem jakiś kamyk w bucie, jakąś przeszkodę. Tą przeszkodą byłem ja sam – moje nastawienie. Niedawno – w związku z jednym z projektów charytatywnych – prowadziłem szkolenie dla dużej korporacji (to część mojej pracy i wsparcie dla fundacji). Głównym hasłem tego spotkania było: ”Jedyną niepełnosprawnością jest złe nastawienie”. Coś w tym faktycznie jest. Jeżeli mamy do czegoś złe nastawienie, to sami strzelamy sobie w kolano. Z tym dobrym nastawieniem – przekonaniem, że dam sobie radę – można bardzo wiele osiągnąć. Nie wszystko! Ale prawie wszystko. Ale jak brzmi takie hasło – ”prawie nie ma rzeczy niemożliwych” albo ”prawie wszystko jest możliwe”?
Może być – ”Wiele rzeczy jest możliwych”.
Tak, już lepiej, ale to już nie jest chwytliwe (śmiech).
Wspominałeś już o przeszłości – spektakularnych pomysłach i wyczynach, których dokonałeś. Zdobyłeś obydwa bieguny, górę Elbrus, najwyższy szczyt Afryki – Kilimandżaro, przebiegłeś nowojorski maraton. A czym się teraz zajmujesz na co dzień ?
Te wszystkie doświadczenia wiele mnie nauczyły, bo w żadnym z nich nie byłem sam. Zawsze dzieliłem je z różnymi ludźmi, którzy dali mi możliwość zrobienia czegoś ważnego. Cały czas miałem – i mam – wokół siebie ludzi, którzy mnie wspierają. Dochodzę do wniosku, że otoczenie, które mamy wokół siebie jest podstawą sukcesu albo porażki.
Dużo łatwiej jest walczyć o swoje życie i szczęście, kiedy masz wokół siebie ludzi wyznających podobne wartości. Tak jest ze wszystkim. I tak jest pewnie też z wiarą – ze wspólnotą i Kościołem. Wiele jest rzeczy, które mnie przerastają lub których nie rozumiem – ale przez to, że jesteśmy grupą, to dużo łatwiej jest robić rzeczy, które w pojedynkę są trudne lub nawet niemożliwe w realizacji. Ja mam wielkie szczęście do ludzi.
Razem z podopiecznymi i przyjaciółmi fundacji byliście na Elbrusie, El Capitanie i w paru innych miejscach. Ty organizowałeś te wyjazdy?
Jako fundacja – tak. Ale jako ja – Jasiek Mela – to najmniej, bo posiadam znikome zdolności organizacyjne. Mamy od tego dużo bardziej łebskich ludzi. Jednak nawet w przypadku takich dużych, spektakularnych wypraw, nie chodzi o zdobywanie gór. Pamiętam, jak po jednej z wypraw, które zorganizowaliśmy we wrześniu zadzwonił do mnie podopieczny i zapytał, czy miałbym do pożyczenia namiot. W ekipie paru naszych podopiecznych powstał plan wyjazdu na sylwestra do jakiejś jaskini w Polsce. Chcieli tam po prostu spędzać sobie Nowy Rok. Wtedy pomyślałem że to jest mega – kiedy przez nasze działania nie uzależniamy ludzi od naszej pomocy.
Czyli podopieczni zebrali się sami i zorganizowali sobie wyjazd?
Tak! Sami się skrzyknęli i stwierdzili: ej, możemy sami coś zrobić!. To jest dla nas piękne, kiedy nie jesteśmy taką ochronką. To znaczy jesteśmy, ale w momencie, gdy ktoś nas potrzebuje. Później ludzie uczą się samodzielności.
Nawiązując do tego od czego zacząłeś – możemy być kowalami własnego losu. Nie musimy czekać na to, że ktoś nas w jakiejś kwestii wyręczy. Możemy sami zrobić bardzo wiele rzeczy.
Jeżeli już zaczęliśmy rozmawiać o Twojej fundacji ”Poza Horyzonty” – jakie są jej główne cele?
Zadajemy sobie to pytanie, co parę miesięcy, bo pomaganie to cholernie trudna sprawa. Takie mądre pomaganie. Nie chcemy prowadzić nikogoprzez całe życie za rękę. Staramy się towarzyszyć naszym podopiecznym w różnych chwilach. Fajnie jest w tych pięknych i radosnych, ale jesteśmy też przy tych najtrudniejszych – kiedy ludzie nie dają sobie rady i nie wiedzą, co ich dalej czeka. W takich sytuacjach dzielimy się naszym doświadczeniem i staramy się pomagać w kryzysowych momentach. Kiedy komuś wali się jego życie na głowę – jest po ciężkiej chorobie, amputacji, wydaje mu się, że nic sensownego i dobrego go nie czeka.
Chyba najważniejsze w naszej pracy i pomaganiu jest to, żeby relacja była oparta na zasadzie towarzyszenia, a nie włażenia z butami w czyjeś życie. Bardzo często obserwujemy, że nasi podopieczni czasem stają się w niektórych relacjach narzędziami. Ktoś przychodzi i mówi : ”Ok, tu jest osoba potrzebująca, ja wiem, jak ci pomóc, zanim mi powiesz czego potrzebujesz, wymyślę ci rozwiązanie twoich problemów.”
Trzeba się wsłuchać w historię człowieka.
Dokładnie. Zawsze należy przebadać i odkryć konkretne potrzeby danych osób. Często jest tak, że ktoś przychodzi i mówi, że jest mu potrzebne to i to, a ty widzisz, że to jest przykrywka i problem leży dalej. W naszej pracy skupiamy się nie tylko na dofinansowaniu sprzętu i protez, ale też coraz bardziej na wsparciu psychologicznym i motywacyjnym.
Amputacja ręki, czy nogi pozostawia zawsze po sobie traumę. Traumę, która powoduje bardzo duże pokłosie emocjonalne w człowieku. Często zdarza się, że ktoś myśli, iż wystarczy wypełnić rękaw, czy nogawkę, żeby było tak jak kiedyś. To jest niewykonalne. Po takim wydarzeniu zawsze jesteś kimś innym. To nie znaczy gorszym. Ale trauma to jest blizna na mózgu. Fizyczna blizna, która nie znika. Należy ją przepracować, ale czasami to jest bardzo trudna droga.
Sam wiem, jak to jest. Zaczęliśmy przecież od rozmowy o pokorze. Ja jestem cholernie niecierpliwy i zawsze wolałem działać, przepracowywać to w sobie. To jest bardzo ważne.
W jednym z wywiadów mówiłeś, że głównym problemem nie jest niepełnosprawność, tylko brak marzeń, czy nadziei. Wasza fundacja nie zajmuje się jedynie protezami, tylko całą pomocą – w tym psychologiczną i motywacyjną. W jaki sposób budujecie wśród waszych podopiecznych nadzieję? W jaki sposób im pomagacie?
Staramy się im pomagać na różnych płaszczyznach. Osoby, które do nas trafiają są na różnych etapach swojego życia. Zdarza się, że jedziemy do kogoś świeżo po wypadku do szpitala, a czasem bywa, że ktoś jest już długi czas po amputacji i nie używa protezy. Niektórzy nie są jeszcze oswojeni ze swoją niepełnosprawnością, czyli – bądź co bądź – jakąś odmiennością.
Masz trudną pracę. Spotykasz się z wielkim bólem, cierpieniem wśród tych ludzkich historii. Jak sobie z tym radzisz?
Pewnie w naszym zespole każdy miał co najmniej jedno wypalenie zawodowe. Mamy za sobą wiele różnych sytuacji. Bardzo się cieszę z tego, że po ośmiu latach pracy posiadamy taką zgraą ekipę. To nie znaczy, że się ze wszystkim zgadzamy – broń Boże! Wtedy byłoby strasznie nudno. Ale mamy podobny system wartości. To daje mi również poczucie, że warto się starać i angażować. Łatwo jest też się zatracić się w działaniu na rzecz innych ludzi. Nie dbać o siebie, a bardziej dbać o innych pod wieloma względami. Moja praca daje mi poczucie tego, że wszystkie doświadczenia jakie miałem wcześniej, mają sens. Mogę komuś w danym momencie życia powiedzieć: ”Mam tak, jak ty”, albo ”Mam podobnie i cię rozumiem”.
Ale też z pewnością nigdy nie będę w 100 procentach odczuwał jak inny człowiek. Nawet, gdy spotkam kogoś z taką samą amputacją, to przecież każdy ma inne środowisko, inny charakter, inne doświadczenia życiowe. Ale właśnie taka płaszczyzna porozumienia istnieje. Innym powodem jest to, że daje mi to poczucie wartości mojego życia – z całym jego balastem.
Jak sobie radzić z tymi obciążeniami? Rozwiązaniem jest odskocznia – inne wątki, w które można się angażować. Siedzę tutaj, a myślę o swoim wieczorze i o tym, że jak wrócę do mieszkania, to podłączę do mojej lampy operacyjnej przełączniki, które niedawno kupiłem. Albo skręcę łóżko z palet. Wiem, hipsterka (śmiech).
Lubisz eksperymenty przeprowadzać.
Jakoś trzeba żyć. Od tzw. pracy intelektualnej najlepsze właśnie są odskocznie fizyczne. Dobrze jest móc się wyszaleć. Swoją drogą właśnie kupuję sobie worek treningowy.
Boks zaczynasz trenować?
Nie, na strychu sobie powieszę i będę mógł się wyżyć. Zamiast na ludziach się mścić, to lepiej na worku treningowym.
Chyba tak, bardziej po chrześcijańsku. Jak podchodzisz do swoich trudnych doświadczeń w życiu? Jesteś w stanie wykorzystywać je w pracy z ludźmi?
Moje doświadczenia są moim podstawowym narzędziem do pracy. Wykorzystuje je do pracy z różnymi osobami – nie tylko z osobami niepełnosprawnymi. Widzę, że to na przykład dodaje mi wiarygodności, gdy spotykam się z ludźmi w zakładach karnych. To są dla mnie fascynujące, ale niezwykle trudne spotkania. Wiem, że jak spotkanie wyjdzie kiepsko, drętwo i będę gadał jak kaznodzieja, to słuchacze nie omieszkają mnie o tym poinformować.
Bardzo mi się podobało, jak po spotkaniu w zakładzie karnym podszedł do mnie jeden więzień trzymając w rękach własnoręcznie zrobiony dyplomik. Z jednej strony były napisane różne złote sentencje z jakiegoś kalendarza. Z drugiej strony były wypisane myśli więźniów. Był ubrany inaczej, niż wszyscy, bo każdy w dresach stał, a ten był w wyprasowanej koszuli i opinającym sweterku. Podszedł i oficjalnym tonem powiedział: ”My tutaj razem z kolegami chcielibyśmy zostawić takie podziękowanie, a jako, że powiedziałeś, że nie lubisz w swoim życiu kłamstwa, obłudy i pieprzenia, to masz tutaj taki dyplom – bez pieprzenia – od nas, dla ciebie.” To była piękna mowa.
Przez te doświadczenia sporo sobie uświadomiłem. Łatwo jest oceniać innych z góry, ale jak się przyjrzeć, to każdy z nas ma w sobie trochę z więźnia, bezdomnego, alkoholika, zdrajcy, przegranego. Ale i z Pana Boga. To wszystko w nas jest. Widząc siebie w nich, a ich w sobie, łatwiej zrozumieć ten świat. To mi daje poczucie wewnętrznej wolności. Nie jestem w niczym lepszy od nich.
Myślę, że być może mniej bym to zauważał, gdybym nie miał tych wszystkich trudnych doświadczeń. Nie ukrywam, że relacja z Panem Bogiem budowała się w moim życiu przez bunt, a nie przez pokorne podążanie za Światłem z Góry. Gdyby los mnie nie przycisnął do zastanawiania się nad tym, czy w ogóle chcę żyć i gdzie jest w tym wszystkim sens, to pewnie ta relacja mogłaby się w ogóle nie narodzić.
Jeżeli jesteśmy już przy tym temacie. W czym pomaga ci wiara w Boga?
Pomaga mi w odnajdywaniu nadziei oraz poczuciu, że byli przed nami goście, którzy mieli sto razy gorzej, a nie upadli w wierze. Najbardziej sztampowym przykładem może być Hiob.
Hiob rzeczywiście był przez życie mocno doświadczony.
To jest hardcore! Jeżeli myślę, że mam w życiu nieciekawie i przypominam sobie jego historię, to okazuje się, że ja mam wersję light.
Ale ty chyba jesteś też optymistą. To może ci pomaga.
Staram się – to też jest przecież moja rola zawodowa. To nie znaczy, że nie smęcę i nie użalam się nad sobą, bo takich momentów też mam dużo. Spytaj moją siostrę (śmiech). Dużo jednak czerpię od innych ludzi. Od moich rodziców nauczyłem się, że zawsze – niezależnie od tego, czy masz dzisiaj przekichane – jest lista rzeczy, za które można podziękować.
Jak pisał Herman Hesse – ”skupiamy się na różnych rzeczach, które chcielibyśmy mieć, a zapominamy podziękować Bogu, że dziś w moim kraju nie wybuchła wojna, mam co włożyć do garnka i do kogo się odezwać”. Spójrz – za te trzy rzeczy mogę zarówno podziękować ja, ty i gość, który siedzi w pierdlu. Bo każdy z nas je ma. Wiele osób przecież tego nie posiada. Często o tym zapominamy. Myślę, że w każdym doświadczeniu i napotkanym człowieku jest Pan Bóg. To nie znaczy, że łatwo to dostrzegać, ale z perspektywy czasu – wszystko jest jak dar.
A może powinniśmy nauczyć się tym dzielić. W swojej książce – ”Poza Horyzonty” – napisałeś, że ”chęć pomocy jest zaraźliwa i idzie jak fala. Każdy chce dać coś od siebie i w dodatku sprawia to radość”. Jasiek – czy to oznacza, że ludzie są dobrzy?
Bez dwóch zdań! Każdy ma naturalną potrzebę pomagania i dzielenia się. Nie każdego jednak życie nauczyło, że warto. Nie każdy ma ku temu okazję. Niedawno usłyszałem, że nie ma takiej sytuacji, w której nie bylibyśmy w stanie kochać. Ale miłość to nie uczucie – miłość to konkretne działanie. Spotkani ludzie są odbiciem tego, co sami z siebie dajemy. Gdy podchodzimy z dobrem, dostajemy dobro. Zjechałem kawałek świata na stopa i nigdy nie spotkało mnie nic złego. Nawet od tych ludzi, którzy wyglądają jak „ci źli”. Widzisz ich jako złych? Sam prowokujesz zło. A to bez sensu.
Czym może się w takim razie objawiać pomoc w życiu codziennym ? Nie każdy musi przecież organizować eskapady na Kilimandżaro lub Elbrus.
Myślę, że – mówiąc brzydko i ekonomicznie – opłaca się być dobrym. Chociaż nie zawsze widać to od razu. Dobro widzę też w fundacji i ludziach, z którymi pracujemy. Myślę, że zmienianie świata na lepsze może objawiać się w drobnych rzeczach, np. w pomocy bezdomnym.
Weźmy za przykład ”Zupę Na Plantach”. Tam nie są najistotniejsze buty, kurtki, zupa, czy herbata – tylko czas. To jest pewna wspólnota. Każdy widzi to inaczej, popełniamy błędy, czasem zapominamy o prawdziwej relacji i nie zauważamy, że relacja „nowe buty w zamian za chwilę uwagi i zaufania to już przyjaźń” to ułuda, ale takie akcje to świetna sposobność, by wyjść poza schemat stanąć przed obcym człowiekiem, by choć na chwilę obdarować go taką godnością, na którą każdy zasługuje. Godnością, która realizuje się w ufnym spojrzeniu, w szczerym uśmiechu bez wywyższania się, w wypiciu kawy z jednego kubeczka bez obrzydzenia, w podaniu ręki, w siedzeniu na ławce obok, w wysłuchaniu czyjejś historii. Co niby daje mi prawo, by idąc ulicą obok takich ludzi uważać, że moja historia życiowa jest ważniejsza, niż ich historie? Co sprawia, że oni są bezdomni, a ja „domny”? Nie moja to zasługa, bynajmniej.
W jaki sposób można obudzić nadzieję w ludziach, którzy są załamani, mają depresję?
Nie jestem absolutnie żadnym specjalistą w tej dziedzinie. Myślę, że do każdego człowieka dociera inna rzecz. Niektórzy ludzie potrzebują ciepłego, dobrego słowa wsparcia, a inni potrzebują kopa w tyłek – mocnego zrywu i zrzucenia na nich odpowiedzialności za ich życie. Często jest tak, że choroba lub niepełnosprawność powodują chory i patologiczny schemat polegający na tym, że te osoby miałyby być we wszystkim wyręczane. Kiedyś przeczytałem świetny fragment o pomaganiu:
”Pomagając drugiemu człowiekowi, nie można mu nigdy odbierać możliwości poradzenia sobie samemu”.
Jeżeli kogoś we wszystkim wyręczasz – nawet w dobrej intencji – to nawet możesz skrzywdzić takiego człowieka. Z osoby niepełnosprawnej robisz kalekę. Wierzę, że kalectwo, to są wszystkie rzeczy, które mamy w głowie – zatruwamy się nimi, a można się z tym przecież rozprawić.
Czasem jeździmy na wyjazdy z moją mamą – mogę spokojnie powiedzieć, że jest świetnym psychologiem. Mieliśmy wiele sytuacji, w których podczas spotkania – np. z naszym nowym podopiecznym w szpitalu – siedzieliśmy i gadaliśmy, lecz wydawało mi się, że ten człowiek nas nawet nie słyszał. Miałem wrażenie, że w ogóle nie dochodzą do niego nasze słowa. Ale po tygodniu lub dwóch zadzwoniła do mnie nagle jego siostra lub matka i powiedziała, że nasze spotkanie na tą osobę naprawdę podziałało.
Słowa są jak ziarna, które upadają. Bywa, że potrzeba dużo czasu na ich wzrost – musi spaść deszcz, musi wykiełkować. Ale to ziarno gdzieś leży.Nie raz miałem takie poczucie, że wracałem do domu i myślałem – ”No kurde. Zmarnowany dzień – nic nie osiągnęliśmy”. Ktoś mógłby po prostu powiedzieć – ”Bujaj się, ale przynudzasz” – a tu nic! A ty siedzisz i się produkujesz. Potem jednak okazuje się, że osoba, u której byliśmy, zaczyna coś robić – inaczej patrzeć. To jest świetne. To bardzo dużo daje. I innym, i nam samym.
Nie każdy ma na koncie tyle zdobytych szczytów, podróży, napisaną książkę, film zrealizowany na podstawie swojej biografii. Jak dzisiaj podchodzisz to tych sukcesów?
Te podróże były dla mnie szalenie ważnie, pojawiły się w odpowiednim momencie mojego życia, gdy potrzebowałem przede wszystkim samemu sobie udowodnić swoją wartość. Ale nie jestem kolekcjonerem szczytów, dlatego dziś spektakularne wyprawy poszły w moim życiu w odstawkę. Człowiek całe życie się uczy. Odpowiedzialności za innych uczę się ciągle na bieżąco. W mojej pracy fundacyjnej miałem różne okresy – mniejszego lub większego zaangażowania. Fundacja przez długi czas istniała, ale kręciła się beze mnie. Mówiąc szczerze – mocno to olewałem. Teraz czuję się jednak za nią dużo bardziej odpowiedzialny.
Kiedyś robiliśmy mocno wyczynowe rzeczy, a potem nauczyliśmy się, że nie ma sensu promować obrazka ”super hero”. Myślę, że teraz jesteśmy gdzieś pomiędzy, bo na wszystko przychodzi w życiu czas. Dla nas jest istotne, że różne rzeczy, które robimy u nas w pracy są dla wielu osób pewnym wyznacznikiem. Zdaję sobie sprawę, że jeżeli będziemy na fundacyjnym facebooku pokazywać ciągle przykłady tego, że ktoś jest miesiąc po amputacji, a już biega, szykuje się do maratonu, robi crossfity i inne kosmiczne rzeczy, to może spowodować skutek odwrotny. Osoba, która jest rok po amputacji i wszystko jej zajmuje dłużej, może mieć momenty, że będzie chciała sobie w łeb palnąć. Ktoś, kto dopiero zaczyna chodzić na protezie, albo jeszcze jej nie ma może sobie pomyśleć – ”Ja nie daję rady, jestem niewystarczający. Oni promują takie fajne osoby, a ja jestem cieniasem”.
To nie jest nic dobrego. Takie przesadzanie – podążanie w kierunku super odjechanego działania. Nie trzeba ciągle promować super ekstremalnych rzeczy, sportu lub nie wiadomo czego. Wyprawy survivalowe są bardzo fajne, ale tak naprawdę łatwiej jest poradzić sobie w sytuacjach bardziej ekstremalnych, niż być na co dzień dobrym człowiekiem. Jest taki cytat, który bardzo lubię: „I tak się składa, że kiedy wy siedzieliście w żółtym kręgu lampy, czytając o odległych miejscach i być może pragnąc je odwiedzić, ja, który byłem tam dziesiątki razy, przejeżdżałem akurat pod waszymi oknami, pragnąc czegoś wprost przeciwnego. Marzyłem o waszym fotelu i lampie, waszej rodzinie i waszych przyjaciołach.”
Wszystko w życiu jest bardzo względne. Kiedy się spotykam z różnymi osobami – w tym z naszymi podopiecznymi – to nie raz ktoś na mnie patrzy z podziwem i mówi mi, że mam bardzo fajne życie i robiłem tyle super rzeczy. Ale za każdą rzecz, którą się w życiu robi, płaci się jakąś cenę. Zamiast zazdrościć innym, lepiej skupiać się na tym, co się ma. Jest inny adekwatny cytat: ”Tą drogą, którą człowiek chce podążać, tą będzie prowadzony”. Ta droga, którą mamy w życiu, jest najlepsza. Nikt nie dostaje w życiu więcej, niż nie byłby w stanie unieść.
Może pragniemy dopiero, kiedy sytuacja sprawi, że upadamy na kolana – tym razem cytując Luxtorpedę – i wyjemy do księżyca prosząc się o litość. Kiedy dostanie się ostro po łbie, człowiek zaczyna krzyczeć do Góry.
Luxtorpeda ma też taki mocny numer o dziecku, które się narodziło i po 44 dniach umarło. Śpiewają o tym, że trzeba potrafić nauczyć się żyć bez odpowiedzi. Wszyscy się pytamy losu, przeznaczenia, świata, Boga – każdy innej istoty – dlaczego? Dlaczego tak jest? Dlaczego tyle cierpienia? Na pewne pytania nie znajdziemy odpowiedzi. Można się wkurzać albo iść dalej. Ale też nie należy się oszukiwać – że nic złego się nie stało.
W naszej fundacyjnej pracy zachęcamy często podopiecznych i ich otoczenie do wychodzenia poza utarte schematy. Mamy zakodowane dążenie do pewnych norm – jeżeli ktoś leży w szpitalu, to każdy mu mówi: ”nie martw się”, ”wszystko będzie dobrze” albo ”nic się nie stało”. Być może ludzie mówią to z dobrą intencją, ale to jest ściema. Jak to się nic nie stało? Jak mam się nie przejmować? Trzeba się przejmować. Tak samo jest w naszej religii. To nie jest na siłę jakieś cierpiętnictwo, ale chodzi o to, że cierpienie trzeba w sobie zaakceptować – nie dlatego, aby się w nim pławić i upadlać, tylko żeby zaakceptować w sobie to, że jest we mnie brudna, trudna i grzeszna część. Jeżeli to zaakceptuję, mogę iść dalej i odkrywać radość. To są dzisiaj często niemodne wartości i tematy.
Dla mnie jest to niezwykłe, czego doświadczamy u nas w pracy. Doświadczamy tego, że lepiej się wychodzi pod każdym względem – nawet biznesowym – kiedy bardziej się ufa ludziom. Albo głośno się mówi o rzeczach ważnych. Czasem mamy bardzo fajny ”Boży feedback”. Nawet na dużych, korporacyjnych spotkaniach. Jeżeli mam jakieś szkolenie dla dużych firm i mówię o zaufaniu do Boga, to zdarza się, że ludzie patrzą na mnie, jak na debila. Siedzą prezesi w pierwszych rzędach, obserwują, komentują – ”No i jak to opierać swoje życie na Bogu? Rozumiem – można wierzyć, poczytać książkę, ale żeby naprawdę ufać Bogu? No to raczej trudne.” Ale pamiętam, gdy po jednym z takich spotkań podszedł pan prezes i powiedział: ”No to piąteczka, Jasiek. Mam nadzieję, że zobaczymy się kiedyś w drodze do Santiago de Compostella”.
W najdziwniejszych miejscach mieszka Bóg. Jeżeli ufamy i staramy się robić rzeczy wartościowe, to łatwiej jest znajdować różne rzeczy – nawet fundusze do działania. Trzeba działać w zgodzie ze sobą.
Myślisz, że nasze czasy powodują wśród młodych ludzi kryzys tożsamości?
Myślę, że żyjemy w czasach mocnego kryzysu męskości, czy męstwa. Na jednych z warsztatach biblijnych, na których od czasu do czasu chodzimy, usłyszałem, że każdy człowiek jest powołany do męstwa – do życia w odwadze. Problem polega na tym, że ”odwaga” kojarzy się raczej z łażeniem po jakiś szczytach, a męstwo z piwkiem, telewizorem lub władzą. A to w ogóle nie o to chodzi. Męstwo to odpowiedzialność – nie tylko za siebie, ale też za innych ludzi. Dlatego warto się otaczać fajnymi ludźmi, którzy wyznają podobne wartości. Nawet jeżeli jesteś trochę wariatem, to może się okazać, że takich wariatów jest więcej. Jest w tym dla nas jakaś nadzieja.
Myślę, że często brakuje nam poczucia sprawczości – tego, że mają na coś wpływ. A kiedy indziej udajemy, że mamy wpływ. Że gdy komuś dzieje się jakaś krzywda, jest bieda i zło, a ja kliknę łapkę w górę, to już wystarczy, zrobiłem swoje. Stary, wstań i działaj! Nie podoba Ci się coś, co Cię otacza? To spróbuj to zmienić. Sam robię to samo – marny ze mnie kaznodzieja – ale otaczam się ludźmi czynu, którymi się inspiruję. Razem jest łatwiej coś zmienić. Albo odnaleźć się w tej lekko chorej rzeczywistości. Warto się skupiać tylko na tych sprawach, na które mamy wpływ, a innymi nie zajmować sobie głowy.
Gdzie w takim razie można odnaleźć siebie w takiej rzeczywistości?
Warto jest szukać swojego miejsca. Narzekanie nic tutaj nie pomoże. Dobrze jest też spędzać razem czas – osiągać wspólne cele. To daje poczucie sprawczości, które nie pozwala na marudzenie. Nigdy się całego świata nie zmieni – ale można zmieniać konkretnych ludzi. Jezus powiedział: ”Biednych zawsze mieć będziecie”. Nie chodzi o złudne przekonanie, że nakarmisz wszystkich bezdomnych albo kupisz wszystkim protezy. Zawsze będą kolejni ludzie poszkodowani. Nie jest to jednak powód, żeby nie robić nic.
Zaczynając od tego, że w znacznym stopniu jesteśmy kowalami swojego losu, przeszliśmy przez pokorę i ostatecznie odnajdujemy swoją tożsamość. Jak to ująłeś w biblijnym cytacie: ”Tą drogą, którą człowiek chce podążać, tą będzie prowadzony”. Warto szukać?
Warto szukać sensu w doświadczeniach, które nam się akurat przytrafiają. Głęboko wierzę w to, że one nie są przypadkowe. Przy moich niektórych spotkaniach najbardziej poruszają mnie te najmocniejsze. Może dlatego, że ciągnie mnie do ekstremów. Dużo bardziej przemawiają do mnie bezdomni, uzależnieni, czy osadzeni w zakładach karnych. Widzę w nich często bardzo duży potencjał. Czasem paradoksalnie łatwiej jest przekłuć silną i złą energię na dobro. Łatwiej jest zimne zamienić w gorące, niż podgrzać letnie. Tam naprawdę mieszka dobro. Myślę, że wiele takich osób niszczy ocenianie – to, że przez wygląd i doświadczenia życiowe, które odciskają się również wizualnie – są szufladkowane.
Pan Bóg stworzył w taki sposób człowieka, że każdemu z nas dał jakiś potencjał. To jest trochę tak jak w przypowieści o talentach. Jeżeli masz jakiś talent – nieważne, czy jest to jednostka waluty, czy talent rozumiany jako zdolność – i go nie używasz, zakopujesz, bezpiecznie trzymasz, to marnujesz go. Im więcej masz talentów i bardziej z nich nie korzystasz, tym większy jest to grzech. Jesteśmy stworzeni do tego, żeby w sobie to odkrywać i korzystać z talentów. To mogą być bardzo różne rzeczy – dla kogoś, kto się krwi nie boi i ma dryg w łapach, może być zawód lekarza. Ktoś inny może być lekarzem dusz. Jeszcze ktoś ma ciężkie doświadczenia strasznych błędów życiowych, za które słono zapłacił – taki człowiek może być dla kogoś autentyczną inspiracją.
Do mnie zawsze najbardziej przemawiały historie takich nawróceń, gdzie ktoś był wyciągany w życiowego błota. Może jest tak, że Pan Bóg musiał na początku ubrudzić, żeby potem takiego mnie – i masę innych ludzi – przekonało jego świadectwo. Jeżeli tzw. ”złego człowieka” Pan Bóg powołał do dobra, to dla mnie też jest nadzieja.
Jasiek Mela – mając 13 lat, stracił lewe podudzie i prawe przedramię w wyniku porażenia prądem. Podróżnik i polarnik. Najmłodszy w historii zdobywca obu biegunów w ciągu jednego roku. Pierwszy niepełnosprawny, który tego dokonał. Zdobywca Kilimandżaro i Elbrusu. Założyciel fundacji „Poza Horyzonty” pomagającej w finansowaniu protez. W wolnych chwilach podróżuje autostopem, robi zdjęcia w pustostanach i szyje na maszynie.
Tekst pierwotnie został opublikowany na portalu Deon.pl w dwóch częściach:
Część 1: Bądź pokornym kowalem swojego losu